Reklama

"Jestem Bogiem": ŚWIATY EDDIEGO MORRY

Na pierwszym spotkaniu z producentami "Jestem Bogiem" Neil Burger wyłożył swoją ambitną wizję filmu. "Najważniejszy był dla mnie sposób, w jaki angażujemy się emocjonalnie w perypetie postaci, o których opowiada film", opowiada reżyser. "Praca z aktorami to jedna z największych przyjemności w moim zawodzie, natomiast w tym przypadku chodziło o jak najlepsze pokazanie podróży, którą odbywa Eddie, umocnienie jej w głowach widzów za pomocą środków wizualnych".

"Eddie wykonuje wiele podejrzanych czynności, ale chciałem, żeby widzowie zawsze byli po jego stronie", kontynuuje reżyser. "Bradley ma wspaniałą osobowość, ale to nie wystarczało, żeby dobrze pokazać to, co się dzieje na ekranie. Musieliśmy nakręcić wszystkie drobne szczegóły jego gry tak, żeby przyciągnąć do nich uwagę publiczności - widzowie musieli stać się wspólnikami Eddiego we wszystkim, co robi". Burger podzielił film na kilka aktów i do każdego wymyślił różne języki filmowe, ażeby ułatwić widzom zagłębienie się w świecie Eddiego. "Używaliśmy różnych kolorów, inaczej prowadziliśmy kamerę, modyfikowaliśmy styl aktorski i scenograficzny", wyjaśnia reżyser.

Reklama

"Kolejnym elementem układanki były efekty specjalne", dodaje Burger. "W jaki sposób Eddie przetwarza informacje po zażyciu narkotyku? W jaki sposób ktoś, z takimi umiejętnościami, radzi sobie z hałasem i rozproszeniem współczesnego świata i wyciąga z niego najważniejsze informacje?" Burger zaprojektował kilka różnych technik wizualnych i strategii narracyjnych, aby osiągnąć ten cel. "Chciałem, żeby widzowie poczuli się integralną częścią opowiadanej historii. Wymyśliłem wizję 360-stopniowego punktu widzenia, żeby pokazać perspektywę postrzegania Eddiego. Zaprojektowałem również wizualny sposób pokazywania, w jaki sposób zapamiętuje to, co słyszał i widział. Wszystko musiało mieć w sobie intensywność doświadczeń Eddiego, ale również posiadać pewną dozę tajemniczość".

"Wygląd filmu, ruch kamery, kompozycja kadrów - wszystko wspomaga występ aktorów", dodaje Burger. "Kiedy Eddie nie jest pod wpływem narkotyku, świat wokół niego wygląda szaro i mało przyjemnie. W momencie, kiedy zażywa NZT, ekran staje się żywiołem". Burger i operator Jo Willems wymyślili różne sposoby pokazywania stanów Eddiego. "Normalnego Eddiego kręciliśmy kamerą z ręki, używając długich obiektywów. Dzięki temu powstał efekt surowości, lekkiego chaosu. Oświetlenie jest brudnawe. Eddie nie wygląda w tej wersji zbyt dobrze".

Natomiast po zażyciu narkotyku Eddie przechodzi całkowitą transformację. "Czuje, że jest panem swojego życia, więc ruchy kamery są pod większą kontrolą", wyjaśnia belgijski operator. "Strona wizualna jest o wiele bardziej wygładzona. Oświetlenie jest miększe. Użyliśmy szerokich obiektywów i wszystko jest tu bardziej precyzyjne. Tak jakbyśmy znajdowali się w jego głowie. Budujemy charakter postaci za pomocą wizualizacji, więc nie baliśmy się subiektywności spojrzenia na otaczający świat".

W celu ukazania szybkiego przyswajania informacji przez Eddiego, Burger i Willems stworzyli iluzję 360-stopniowej wizji głównego bohatera. "Połączyliśmy kilka kamer, żeby pokazać w jednej klatce 360-stopniową wizję głównego bohatera", wyjaśnia Burger. "Podoba mi się ta metafora. Eddie widzi wszystko, jakby miał oczy z tyłu głowy. To bardzo intensywne i surrealistyczne uczucie", kontynuuje reżyser. "Moim zamiarem nie było stworzenie nowatorskich efektów wizualnych", wyjaśnia Burger. "Celem było znalezienie technik odpowiednich do ekspresywnego ukazania Eddiego. Czasami to oznaczało proste ruchy kamery, a innym razem musieliśmy wymyślić konkretny wygląd ujęć".

Scenografka Patrizia von Brandenstein współpracowała z Burgerem, żeby wytworzyć w tle odpowiedni kontrast fizyczny do poczynań Eddiego. "Od samego początku Neil miał konkretną wizję", opowiada von Brandenstein. "Świetnie rozumie stronę wizualną filmu. Sednem mojej pracy było robienie tak, żeby nie przesadzać. Chcieliśmy uzupełnić opowieść, a nie na nią wpływać".

Tworząc znajdujące się w Chinatown mieszkanie Eddiego, von Brandenstein użyła mętnej kolorystyki, która mocno kontrastowała z czerwieniami i żółciami widzianymi na ulicy. Kiedy świat Eddiego ulega przemianie, to samo dzieje się z kolorami, które go otaczają. "Widzimy, że jest oportunistą, obserwujemy w jak amoralny sposób dokonuje wyborów. Odzwierciedla to uzyskany na ekranie chłód wrażliwości modernistycznej, z wypranymi błękitami, niezwykle bladymi zieleniami i sporą gamą szarości na czele. Architektura Nowego Jorku jest z reguły szarawa, powstała z granitu i stali, co dodatkowo nadaje filmowi ciekawego wyglądu".

"Jestem Bogiem" kręcono w lokacjach w Nowym Jorku i Filadelfii. Nowojorczyk Burger stworzył album ze zdjęciami wskazującymi, jaki efekt chciałby osiągnąć, kiedy jego miasto będzie się pojawiać na ekranie. Kręcąc w Nowym Jorku jedynie przez dwa tygodnie, atmosfera na planie była napięta. "Można kontrolować każdy aspekt filmu, ale to zabija energię wytwarzaną przez prawdziwe otoczenie. Pozwalaliśmy ulicy być ulicą, ludzie normalnie sobie chodzili wokół aktorów. Bradley Cooper przekraczał ulicę bez pasów, co jest normalnym zachowaniem w Nowym Jorku. Podążała za nim niewielka ekipa, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej wiarygodnie", opowiada Neil Burger.

"Filmując nawet w sześciu lokacjach w ciągu jednego dnia, ekipa filmowa starała się za bardzo nie afiszować ze swoją obecnością", nadmienia Kroopf. "I to się sprawdziło. Film miejscami wygląda tak, jakby był to materiał nakręcony przez przypadkowego człowieka. Nie ma w nim hollywoodzkiej kontroli". Nie mając czasu na stworzenie wymyślnych planów zdjęciowych, filmowcy często kręcili przy takim świetle, jakie akurat było dostępne. "Dzięki temu film posiada nieco dokumentalny posmak", zachwala Willems".

Ekipa filmowa nakręciła najbardziej znane lokacje Nowego Jorku, uwieczniając na kamerze specyficzny rytm Manhattanu. "Kręciliśmy w Chinatown", opowiada Kroopf "co było czystym szaleństwem, bo zawsze znajduje się tam milion ludzi na ulicach. Kręciliśmy także na 8th Avenue, w budynku, który nazywa się Lynx. Kręciliśmy w Chelsea, Tribeca i różnych rejonach Śródmieścia, które zawsze jest hałaśliwe i pełne turystów".

Cornish bywała już w Nowym Jorku kilkukrotnie, lecz intensywność filmowego doświadczenia podziałała na nią inspirująco. "Kocham Nowy Jork", wyznaje aktorka. "To szaleństwo kręcić tam, gdzie kręciliśmy - panuje tak wielki chaos, że nie ma szans na jakąkolwiek namiastkę planu. Pracowaliśmy na środku ulicy, pośród zwykłych przechodniów, ale było w tym coś niezwykle energetycznego. Taki rodzaj pracy spowodował, że musiałam się bardziej skupić", opowiada aktorka.

"Kręcenie w Nowym Jorku dało nam wiele ciekawych możliwości, o których wcześniej nie myśleliśmy", przyznaje Leslie Dixon. "Nie było co myśleć o opanowaniu tłumu. W kadrach przewijają się normalni Nowojorczycy, nie statyści. Na szczęście są na tyle zblazowani, że nie podnosili wzroku do góry i nie wpatrywali się głupio w kamerę. Tyle już widzieli w życiu ekip filmowych, że absolutnie ich to nie rusza". Scenarzystka i producentka filmu dodaje natomiast, że poświęcenie warte było zachodu. "Nowy Jork jest tylko jeden. Ta opowieść nie mogłaby dziać się w innym mieście. Nigdzie indziej nie da się zamienić w 6 tygodni marnego mieszkania na warty 12 milionów dolarów apartament. Żadne inne miasto nie żyje takimi skrajnościami".

Pulsujący energią, emocjami i nieustannym ruchem, film dobrze oddaje ducha Nowego Jorku widzianego oczyma Neila Burgera. "Film opowiada o władzy", mówi reżyser. "A Nowy Jork jest jej światowym centrum - Manhattan służy za mózg. Chciałem nakręcić na ulicach jak najwięcej materiału, bo zbyt często Nowy Jork zostaje zamieniony na plan hollywoodzkiej superprodukcji. Przy tej szalonej produkcji chcieliśmy uzyskać uczucie prawdziwości".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jestem Bogiem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy