Reklama

"I że cię nie opuszczę": O PRODUKCJI

Historia jak z kina

Słynny producent Roger Birnbaum ("Legenda Zorro", "Godziny szczytu 3") był zaintrygowany, gdy na jego biurko trafił artykuł opowiadający o dramatycznych losach małżeństwa Kima i Krickitt Carpenterów z Nowego Meksyku. - Jednym tchem przeczytałem artykuł o wypadku, po którym żona nie odzyskała pamięci o człowieku, którego przedtem bardzo kochała - opowiadał. Kim Carpenter opisał swoją i żony historię w książce "The Vow: The Kim and Krickitt Carpenter Story" opublikowanej w 2000 roku (w związku z premierą filmu ukazało się wznowienie, z nowym rozdziałem i ilustracjami - teraz jako autorzy figurują Kim i Krickitt Carpenter oraz Dana Wilkerson). To historia wypadku, który miał miejsce w 1993 roku oraz mozolnego procesu odbudowywania wzajemnych więzi małżonków. Carpenter, asystent trenera baseballu, po raz pierwszy rozmawiał telefonicznie w sprawach zawodowych z Krickitt Pappas z Kalifornii we wrześniu 1992 roku. Rozmowy stawały się coraz dłuższe. Wreszcie, w kwietniu następnego roku, spotkali się po raz pierwszy twarzą w twarz. W czerwcu nastąpiły oświadczyny, a we wrześniu odbył się ślub. 24 listopada na autostradzie międzystanowej numer 40 oboje ulegli wypadkowi. Kim doznał lekkich obrażeń, Krickitt uwolniono z wraku samochodu dopiero po 70 minutach. Lekarze dawali jej słabe szanse na przeżycie. Doznała poważnych uszkodzeń czaszki i zapadła w śpiączkę. Gdy wybudziła się po 21 dniach, była inną osobą. Na skutek swoistej formy amnezji, zapomniała wszystko z dwóch ostatnich lat przed wypadkiem, także własnego męża. Kim próbował ożywić jej pamięć poprzez wspomnienia i zdjęcia. Jego żona zaczęła uważać go za obcego natręta. Kim wrócił do pracy (rachunki za szpital wyniosły 200 tysięcy dolarów), ale nie zrezygnował ze swej miłości. Za radą terapeutów zaczął chodzić na randki z "nową" Krickitt. 25 maja 1996 roku zawarli raz jeszcze związek małżeński. Twierdzili, że kryzys przetrwali także dzięki głębokiej wierze.

Reklama

Drugi z najważniejszych producentów, Jonathan Glickman ("Sex Story", "Turysta") tak tłumaczył swą decyzję o nakręceniu filmu inspirowanego historią Carpenterów: - Dostrzegliśmy w tej opowieści nie tylko coś niezwykłego, czego nie pokazywano chyba jeszcze na ekranie i co aż prosiło się o opowiedzenie. Zobaczyliśmy uniwersalny temat, zrozumiały dla każdego, kto żyje w związku. Bo przecież uczucie wciąż na nowo trzeba odbudowywać, nieraz w sposób wielce mozolny.

Sama Krickitt Carpenter, która niedawno obchodziła osiemnastą rocznicę ślubu, tak wspominała swe dramatyczne przeżycia: - Mój mąż jest doprawdy niezwykły, uczynił wszystko, aby mnie odzyskać. Życie jest pełne wzlotów i upadków, ciężkich i niespodziewanych wyzwań, więc trzeba się czasem naprawdę mocno starać. Glickman tak tłumaczył podejście twórców filmu do tematu: - Ta opowieść jest pełna emocji, chwytająca za serce, ale nie chcieliśmy nakręcić po prostu melodramatu, ale raczej film zbliżony klimatem do klasycznych opowieści miłosnych, jak "Love Story" czy "Tacy byliśmy" z Robertem Redfordem i Barbrą Streisand. Podobnie jak w tamtych filmach zamierzaliśmy też ukazać nie tylko dwie kochające się osoby, ale także inne ważne międzyludzkie relacje związane z naszymi bohaterami, dotyczące ich rodziców, braci i sióstr. Postanowiliśmy nie rezygnować z lekkości, nie baliśmy się wprowadzić elementów humoru. W związku z tymi ambitnymi zamiarami prace nad różnymi wersjami scenariusza trwały aż dziesięć lat. Wreszcie ich rezultaty uznano za satysfakcjonujące. Birnbaum podsumowywał: - Po próbach, które trwały ponad dekadę, wreszcie dostaliśmy tekst doskonale wpisujący się w politykę, jaką prowadzimy w naszej wytwórni. Spyglass kręci komercyjne filmy głównego nurtu, które mają przemówić do jak najszerszej publiczności, nie uciekając się jednak do ogranych motywów.

Natychmiastowe iskrzenie

Potem nadszedł czas wyboru reżysera. Producenci pomyśleli o Michaelu Sucsym, który zdobył słuszny rozgłos subtelną psychodramą "Grey Gardens" (HBO, DVD: "Szare ogrody", 2009, sześć nagród Emmy i wiele innych wyróżnień). Bohaterkami filmu były "Mała Edie" i "Duża Edie" Bouvier Beale, kuzynka i ciotka Jacqueline Kennedy. To ekscentryczki, które trafiły na pierwsze strony gazet, gdy departament zdrowia zarządził wielkie sprzątanie w ich wielkiej, pełnej pcheł i szczurów posiadłości w East Hampton. Powszechnie chwalone kreacje stworzyły w tym filmie Jessica Lange i Drew Barrymore. Glickman mówił, że słuszność wyboru reżysera nowego projektu potwierdziła się niemal natychmiast: - Spotkaliśmy się z Michaelem i natychmiast zaiskrzyło. Już podczas pierwszej rozmowy zauważyliśmy, że dostrzegł w historii, którą pragnęliśmy opowiedzieć, ważne elementy, które nam umknęły. Reżyser zaś komentował: - To mnie naprawdę poruszyło. Poznajemy parę ludzi, którzy darzą się głębokim uczuciem. Nagle zostają gwałtownie rozdzieleni. I muszą mozolnie odnaleźć drogę do siebie. Utrata pamięci kojarzy nam się przede wszystkim z chorobą Alzheimera, ale uważam, że patrząc na to szerzej, jest to temat naprawdę uniwersalny. Glickman nie mógł się nachwalić nowo pozyskanego współpracownika: - Michael Sucsy jest prawdziwą supergwiazdą. Jest pewny tego, co chce osiągnąć, jest też niezwykle zręczny i zabawny, ale co najważniejsze, nie lęka się inscenizować partii prawdziwie dramatycznych z wielką emocjonalną prawdą. Warto było czekać tak długo, by to właśnie Michael poprowadził nasz okręt.

Naprawdę dobrana para

Zdaniem twórców filmu, niezwykle ważnym elementem filmu było pozyskanie odpowiednich aktorów. I nie chodziło tylko o to, by byli utalentowani. Musieli stworzyć wiarygodny obraz połączonej silnymi więzami uczuciowymi pary. Bo tylko to mogło nadać filmowi odpowiednią temperaturę, która powinna udzielić się publiczności. Glickman zauważył: - I Tatum, i Rachel obdarzeni są charyzmą i bez trudu zdobywają serca publiczności, co już nieraz udowodnili. Ale wywodzą się z różnych światów, są bardzo odmienni. A należy pamiętać i o tym, że mieli po jakieś sześć lat, gdy zaczęliśmy pracować nad naszą opowieścią - żartował producent. - Nasi bohaterowie, a więc i nasi aktorzy, musieli być sobie jednocześnie bliscy i obcy. Myślę, że zwłaszcza przed Rachel stało bardzo trudne zadanie. Miała budzić naszą sympatię, a jednocześnie traktować swego męża, po przebudzeniu ze śpiączki, jak kogoś kompletnie obcego. Byliśmy przekonani, że właśnie Rachel doskonale sobie poradzi z tym nie lada wyzwaniem. McAdams jest obecnie jedną z najbardziej cenionych aktorek swego pokolenia. Wielokrotnie dowodziła swej wszechstronności, tworząc postaci wielowymiarowe. Zawsze jednak emanowała ciepłem. Nawet u Woody'ego Allena w "O północy w Paryżu", gdzie ktoś mniej zdolny skłaniałby się ku karykaturze albo łatwym satyrycznym chwytom, obroniła swą niezbyt przecież sympatyczną bohaterkę. - Bardzo spodobało mi się to, w jaki sposób rozwija się scenariusz, unikając melodramatycznych mielizn. Paige przebywa długą i trudną drogę wstecz, z trudem poznając na nowo i niejako odkrywając samą siebie - mówiła aktorka. - Gdy poznajemy Paige przed wypadkiem, poświęca się ona swej pasji - rzeźbie, i wspiera męża-muzyka, ale zauważa, że oddala się od swej dawnej rodziny. Chyba za bardzo, a była ona ważną częścią jej życia.

Tatum, który deklaruje się jako "beznadziejny romantyk", zauważył, że film przekazuje ważne prawdy na temat uczuć: - Zakochać się to w pewnym sensie nic trudnego - tłumaczył. - Ale iść razem przez życie i nie tracić ze sobą głębokiego kontaktu - to jest o wiele trudniejsze, tym bardziej, że życie bywa brutalne. Historia Paige i Leo to nie tylko rzecz o szczęściu i wspieraniu się, ale także i o tym, że ci postawieni wobec niespodziewanych okoliczności ludzie pomagają sobie nawzajem dorosnąć, przenoszą swe uczucie na nowy, wyższy poziom.

Zadaniem McAdams było oddać całą frustrację i wręcz przerażającą dezorientację, która towarzyszy osobom, które doznały uszkodzenia mózgu i związanych z tym kłopotów z pamięcią. - W pewnym momencie wydaje się jej, że łatwiejszą drogą będzie oddalenie się od Leo, którego nie może sobie przypomnieć. Musiałam jej postępowanie uczynić całkowicie zrozumiałym - mówiła aktorka. Channing Tatum przyznał natomiast, że jako świeżo upieczony małżonek miał pewne emocjonalne trudności związane z występem w roli Leo: - Niełatwo mi było w tym momencie mojego życia wczuć się w sytuację, gdy nagle w jakiś sposób traci się ukochaną osobę i należy włożyć wielką pracę, by ją odzyskać. Mam nadzieję, że byłbym tak odważny i zdeterminowany jak bohater, którego gram. Ten występ wymagał więcej wysiłku niż bieganie z bronią pod ostrzałem, co mi się ostatnio w kilku filmach zdarzyło. To trudniejsze, ale i bardziej satysfakcjonujące. Mam nadzieję, że gdyby moja żona (aktorka Jenna Dewan) straciła pamięć i nie poznawała mnie, postępowałbym jak Leo, a nie powiedział jej: "No cóż, trudno, może spróbujemy się zobaczyć później". McAdams podkreślała ważny aspekt filmu: - To jest istotna opowieść, także ze względu na ukazane tu skomplikowane więzy wewnątrz rodziny. Paige musi zbudować siebie na nowo, siłę czerpie nie tylko z własnego wnętrza, ale i ze wspierającego ją otoczenia. Paige czeka na epifanię, na odnalezienie swej drogi do światła, lecz nie ma przecież gwarancji, że kiedyś to nastąpi. Leo natomiast poświęca się, by ukochana kobieta mogła odbudować swą tożsamość na nowych warunkach. Tatum podkreślał: - Leo nie uważa, że właściwe jest mówienie o wszelkich problemach rodziny Paige. Bo wyglądałoby na to, że pragnie odzyskać ją ich kosztem. Nie chce ich obwiniać o to, że próbują odzyskać córkę dla siebie, ale jednocześnie chce, by Paige pozostała jego żoną. Najbardziej frustrujące jest dla niego to, że na pozór trudno dostrzec, że z Paige jest coś nie tak, oprócz faktu, że niejako nieświadomie, ale zdecydowanie wykreśliła go ze swego życia. Pamięta innych, jego nie. To bardzo, bardzo bolesne.

Reżyser mówił, że postrzegał Leo jako rycerza w lśniącej zbroi. - Pamiętamy Tatuma głównie z militarnych ról. To mogło budzić wątpliwości, ale dla mnie było atutem. Bo Leo to też wojownik. Wojownik miłości. Dlatego po spotkaniu z Tatumem upewniłem się jeszcze mocniej, że wybór jest właściwy. To jest właśnie nasz Leo - powiedziałem producentom. Bo wiedziałem, że - by tak rzec - Tatum ma większe serce niż klatkę piersiową. McAdams zgadzała się z reżyserem: - Dla mnie Tatum jest trochę jak człowiek renesansu. Ma w sobie twardość, ale jest rycerski, dżentelmeński i wrażliwy. Pokazał w tej roli wiarygodny, heroiczny stoicyzm. Tatum rewanżował się komplementami: - Rachel jest wspaniałą aktorką i człowiekiem. Angażuje się całkowicie w to, co robi, dlatego wypada tak wiarygodnie. Sucsy puentował: - Słynna ekranowa chemia ma to do siebie, że jest albo jej nie ma. W naszym przypadku jestem pewien na sto procent, że się pojawiła.

Mistrzowie drugiego planu

Glickman zauważył, że zaletą scenariusza były nie tylko popisowe role dla młodych wykonawców, ale i wielowymiarowe role drugoplanowe dla starszych aktorów: - To bardzo ważne, że starsi widzowie znajdą tu coś bliższego ich doświadczeniu - twierdził. Z Jessicą Lange ("Frances", "Tootsie", "Przylądek Strachu", "Tytus Andronikus") Sucsy spotkał się już na planie "Szarych ogrodów", gdzie docenił jej wielki talent. Aktorce powierzono rolę matki Paige, Rity. - Jessica nie należy do tej kategorii wykonawców, którzy dbają tylko o to, by jak najpoprawniej wypowiedzieć swe kwestie, zabrać czek i pójść do domu. Każdy film to dla niej nowe doświadczenie. Tak było i tym razem. Jessica swą grą nadała wielu scenom głębię, oświetliła je z niespodziewanej strony. Była taka sekwencja, w której Rita mówi swej córce ważne rzeczy dotyczące rodziny. To było pasjonujące - cała ekipa zamarła, zahipnotyzowana jej grą - wspominał reżyser. Sama Neilla ("Fortepian", "Martwa cisza", "Zaklinacz koni") od początku chciano obsadzić w roli Billa Thorntona. Tak ten zamiar objaśniał Glickman: - Sam jest jednym z nielicznych aktorów, którzy równie przekonująco wypadają w rolach wymagających twardości, jak i empatii. Gra onieśmielającą postać ojca, który w imię dobra swej córki wręcz zastrasza Leo - a niewiele osób wygląda na dość silnych, by onieśmielić Tatuma. Sam miał w sobie tę siłę. Reżyser dodawał: - Możemy nie podzielać zdania Billa co do drogi, którą ma pójść Paige, ale Sam pomógł nam zrozumieć jego racje. McAdams tak podsumowała jego udział w filmie: - Sam miał bardzo trudne zadanie. Łatwo byłoby sportretować Billa jako zasadniczego osobnika, który nigdy nie przytula swych dzieci i robi wszystko źle. Po prostu czarny charakter. Ale Sam pokazał słabości charakteru Billa, co uczyniło go ludzkim. W dodatku Sam ma bardzo specyficzne poczucie humoru, którego szczypty udzielił Billowi, co dodatkowo wzbogaciło tę postać. Sucsy był bardzo zadowolony z pozyskania Scotta Speedmana ("Underworld", "Nieznajomi") do roli Jeremy'ego. Miał to być godny konkurent Leo, którego Paige kiedyś kochała i może nadal kocha. Reżyser komentował: - Scott gra główne role i to też było ważne. Często w Hollywood popełnia się błąd, już samą obsadą sugerując rozwiązania fabularne, co osłabia napięcie. Bo jeśli gwiazdor gra tę rolę, to tak czy inaczej musi wygrać. Chcieliśmy przełamać taki schemat. W dodatku McAdams pracowała już ze Scottem i doskonale się rozumieli. Australijka Jessica McNamee została obsadzona w roli siostry Paige, nie tylko ze względu na wielkie podobieństwo fizyczne do McAdams. - Podczas przesłuchań po prostu nie miała konkurencji. W dodatku nie tylko wygląda niemal jak bliźniaczka Rachel, ale ma także ojca niezwykle podobnego do Sama - zauważył reżyser. McAdams mówiła o koleżance: - Ma moim zdaniem przed sobą wspaniałą karierę, trochę mnie tylko przeraża fakt, że jest do mnie aż tak podobna - żartowała.

Chwycić za serce bez szantażu

Główna część zdjęć powstała w Toronto, w sierpniu 2010 roku. Cztery dni października ekipa spędziła w Chicago. Tam rozgrywa się akcja filmu, trzeba było więc nakręcić sekwencje zawierające charakterystyczne miejskie pejzaże. Do współpracy reżyser zaprosił scenografkę Kalinę Ivanov, z którą pracował wcześniej przy "Szarych ogrodach". Miała ona zadbać o to, by sceneria pełniła rolę, przypominającą o uprzednim małżeńskim życiu Paige. Zwłaszcza stworzenie pełnych bólu rzeźb, których autorką była Paige przed wypadkiem, było dla Ivanov ciekawym doświadczeniem. Twierdziła natomiast nie bez racji, że uczynić z Toronto Chicago nie było aż tak bardzo trudnym zadaniem. Oba miasta mają wiele budynków pochodzących z tego samego okresu, i podobny klimat. Wiedzą to doskonale amerykańscy filmowcy. Toronto już wielokrotnie grało i Chicago, i Nowy Jork.

Carpenterowie, którym pokazano gotowy film, byli mocno poruszeni. Choć wiele szczegółów różniło się od tego, co sami przeżyli, emocjonalny klimat pozostał zbliżony. Odżyły dramatyczne wspomnienia. Tatum podkreślał, że wielką siłą filmu jest to, że dzięki reżyserowi nie budzi on wzruszeń za wszelką cenę. Bo jego zdaniem Sucsy ma wielkie wyczucie prawdy i nie ucieka się do łatwych wzruszeń. Birnbaum powiedział: - To już jest światowej klasy reżyser, a obsadę mieliśmy pierwszorzędną. Czego chcieć więcej?

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: I że cię nie opuszczę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy