Reklama

"Hollywoodland": W PUŁAPCE HOLLYWOOD

Śmierć George'a Reevesa - ikony dla milionów widzów - to tajemnica niewyjaśniona od pięćdziesięciu lat. Jest jednak tak skrzętnie udokumentowana, że scenarzysta "Hollywoodland", Paul Bernbaum, miał ogromny materiał faktograficzny. Jako dzieciak żyłem "Przygodami Supermana". Czytałem komiksy, oglądałem kreskówki. W postaci Reevesa było coś szczególnego - wspomina. - Wiedziałem, że gdyby Superman był prawdziwy, byłby dokładnie taki jak on. Przemówił do mnie i do każdego dzieciaka, który oglądał serial. Już jako dorosły, gdy spojrzałem wstecz na tę moją fiksację, nadal to coś dostrzegałem. Od lat chciałem napisać ten scenariusz.

Reklama

Reeves był barwną, zniewalającą i bardzo tragiczną postacią - przekonuje dalej scenarzysta. - Chciałem też udramatyzować jego niełatwą sytuację jako Supermana. Był aktorem, który chciał zostać gwiazdą. I stał się nią! Stał się gigantyczną gwiazdą, większą niż mógł to sobie wymarzyć - ale tylko dla dzieci. Choć wiedział, że bycie Supermanem zablokowało mu szansę innej kariery, zawsze pamiętał o tych milionach małych fanów. Nigdy ich nie zawiódł, dla nich zawsze był Supermanem, i to według mnie zrobiło z niego bohatera.

Producent "Hollywoodland", Glenn Williamson, komentuje: Paul zrobił coś niezwykle oryginalnego, zbudował scenariusz wokół detektywa Louisa Simo. To pozwoliło mu być bardzo autentycznym w podejściu do historii samego Reevesa. Williamson rozpoczął pracę nad przeniesieniem scenariusza na ekran jesienią 2001 roku: Wiedziałem od początku, że są tu role, które chciałby zagrać każdy aktor, bo to uniwersalny temat. Każdy z nas wariuje na punkcie czegoś, czego nie ma i nie zauważa tego, co ma. Śmierć Reevesa była stratą dla wielu ludzi, ale kiedy spojrzycie na nagłówki z gazet z tamtych dni wszędzie pisało się - "Superman nie żyje", a nie "George Reeves nie żyje". Jego własna osobowość została zredukowana. Chcieliśmy pokazać, kim naprawdę był ten człowiek - kończy.

Reżyser Allen Coulter przeczytał scenariusz rok później. Gdy skończył, zadzwonił do swojego agenta, by mu oznajmić, że chce zadebiutować jako reżyser filmu fabularnego tym właśnie tytułem. To mocna historia ze świetnie nakreślonymi bohaterami. Obaj, i Reeves, i detektyw Simo, złapali się w pułapkę hollywoodzkiego snu. Ta podróż, którą Simo odbywa poprzez odkrywanie historii George'a, pozwala mu spojrzeć inaczej na własne życie.

Podczas pracy nad filmem reżyser i producent nabrali niebywałego szacunku dla postaci Reevesa: Moim zdaniem - mówił Coulter - Reeves cierpiał na poczucie wielkiego niespełnienia jako aktor. Miał problem z tym, że jest postrzegany nie jako poważny artysta, ale jako facet, który grał Supermana. Wszyscy mamy pomysł na siebie do momentu, kiedy ten pomysł nie zostanie zweryfikowany przez życie. Reeves tak świetnie zaczął (od "Przeminęło z wiatrem"), ale kiedy wrócił z wojny, nie potrafił znów się wpasować w hollywoodzki system. Ponieważ zaczął jako trzydziestolatek, był uznawany za "trochę za starego" jak na Hollywood. Stał się wielki w innym medium, ale to go nie satysfakcjonowało, z pewnością też nie zarabiał takich pieniędzy, jak aktorzy, którzy teraz grają w filmach o superbohaterach. A Williamson dodawał: Reeves był twórczym talentem, chciał robić różne rzeczy. Jak na ironię, fenomenalny sukces jego serialu uczynił to niemożliwym.

Poszukując aktora do roli Reevesa twórcy chcieli znaleźć kogoś, kto będzie potrafił oddać te rozmaite strony osobowości gwiazdora. Ben Affleck okazał się idealny: Affleck żywi wielki szacunek dla George'a Reevesa - mówił Coulter. - Maksymalnie włączył się w dokumentację tematu i bardzo zaangażował się w rolę, chcąc oddać gwiazdorowi hołd. Affleck wspominał: Reeves nie mógł być do końca sobą. Odkryłem, że kiedyś brał udział w wypadku samochodowym i zemdlał. Gazety napisały wtedy: "Superman mdleje na widok własnej krwi". Ludzie byli wobec niego niezwykle obłudni, sadzę, że zasłużył na coś więcej. Ten kontrast mnie zaintrygował. Był bardzo sfrustrowany i smutny, ale wobec ludzi musiał być wiecznie wesoły - opowiadał dalej aktor. - Wziął tę robotę, żeby zarobić na życie i pracować. Był jednym z pierwszych aktorów, którzy odczuli na własnej skórze prawdziwą frustrację zaszufladkowania. Każdy, kto obejrzał program, czuł coś na kształt familiarnego porozumienia z bohaterem. Reeves musiał się czuć z tym niekomfortowo i niepewnie. Ludzie wymagali od niego, żeby faktycznie był Supermanem. Dla mnie "Hollywoodland" to film o tym, jak czcimy, a potem pożeramy ikony naszej kultury - podsumowuje Affleck.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Hollywoodland
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy