Reklama

"Happy Feet: Tupot małych stóp 2 3D": BOGACTWO GATUNKÓW

Jedną z największych przygód w filmie przeżywają najmniejsze postaci. "To podróż dwóch maleńkich kryli, Willa i Billa" - mówi George Miller. "Żyją w wielkiej biomasie, która liczy miliardy kryli poruszających się wraz z falami... są dolnym ogniwem i podstawą łańcucha pokarmowego. Każde zwierzę w wyższych ogniwach jest uzależnione od kryli. I pośród tej niemożliwej do rozróżnienia masy żyją Bill i Will, w których wcielili się Matt Damon i Brad Pitt. Will stwierdza, że czuje się inny niż wszyscy wokół i wyrusza poza ławicę. Will chce awansować w łańcuchu pokarmowym. Bill z kolei jest przerażony. Chce zostać i dalej zachowywać się dokładnie tak, jak wszystkie inne kryle".

Reklama

Współscenarzysta Gary Eck dodaje - "W filmie jest wiele podobieństw między historią Willa a historią Eryka. Obaj wyruszają w podróż, dzięki Svenowi Eryk wierzy, że może nauczyć się latać, a Will, kierując się tylko własnym pragnieniem ucieczki, chce zostać drapieżnikiem. Oba pomysły są raczej nierealne i dopiero pod koniec opowieści obaj zaczynają dostrzegać prawdę. Chociaż dzielą ich długie mile - jeden żyje w głębi oceanu, a drugi na lodowcu - ich historie są bardzo podobne".

Miller bardzo się cieszył z możliwości stworzenia duetu Damon-Pitt w studiu nagraniowym i uchwycenia ich żywiołowych żartów... i śpiewu. "Byli bardzo swobodni, wzorowali się na sobie nawzajem, bo bardzo dobrze się znają. Matt Damon umie śpiewać, a Brad Pitt już na samym początku zaznaczył, że nie umie. Ale powiedział tylko "Nie ma się czego wstydzić. Po prostu spróbuję!" i wypadł nadzwyczaj dobrze. Jego śpiew można usłyszeć w filmie".

Damon przyznaje - "Śpiewanie było lekkim zaskoczeniem. Zabawnie było po prostu spróbować i powiedzieć "A co mi tam!". Zdecydowanie nie jest to moja mocna strona, ale uznałem, że albo zaśpiewam, albo mogę iść do domu".

Szczęśliwie dla twórców filmu Pitt i Damon byli wolni i mogli nagrywać razem w jednym studiu. I obaj aktorzy zgadzają się, że mieli szczęście, trafiając na takiego reżysera, jak George Miller. Damon zauważa - "George emanuje pewną zaraźliwą zuchwałością. Widzisz faceta, który tak bardzo kocha swój projekt, i zaczynasz rozumieć, że wielkość pierwszego filmu zależała właśnie od tego ducha. Brad i ja robiliśmy tu rzeczy, jakich nie robiliśmy jeszcze nigdy w żadnym filmie, animowanym lub nie. Kiedy zakończyliśmy pracę, obaj pomyśleliśmy "No, to było coś ekstra! "".

Miller stwierdza - "Chcieliśmy stworzyć w filmie humor na różnych poziomach - mamy więc humor dzikiego, ekstrawaganckiego Robina Williamsa, który pasuje do wszystkiego. Chcieliśmy, żeby humor krylu był w trochę innym tonie. Jeden ze scenarzystów, Paul Livingston, jest w tym szczególnie dobry".

"Byłem już kiedyś po drugiej stronie mikrofonu - mówi Livingston - użyczyłem głosu kłótliwemu kogutowi w filmie Babe - świnka z klasą oraz impulsywnemu szefowi kuchni w drugiej części tego filmu. Miałem też zaszczyt wziąć udział w początkowych warsztatach dla scenarzystów związanych z filmem Happy Feet: Tupot małych stóp i w pierwszych sesjach i burzach mózgów związanych z drugą częścią, co zaowocowało stworzeniem postaci dwóch kryli, które trafiły pod moje skrzydła. W miarę jak te postacie nabierają rozpędu w filmie, ważne stało się powiązanie maleńkiej misji krylu z główną opowieścią".

Doug Mitchell dodaje - "Później dowiedzieliśmy się, że dzieci Brada i Matta są fanami pierwszego filmu i myślę, że wystarczy powiedzieć, że w ogromnym stopniu przyczyniły się do tego, że ojcowie zgodzili się wziąć te role".

Nigdy nie należy lekceważyć pracy najmniejszych. Twórcy filmu dobrze to zrozumieli, jak mówi Bill Miller - "Nigdy nie lekceważ siły dzieci w nakłanianiu rodziców, aby zagrali w filmie. Matt Damon powiedział, że nie rozpakował jeszcze scenariusza do filmu Happy Feet: Tupot małych stóp 2, kiedy jego córka powiedziała "Tato, wchodzisz w to!". Matt naprawdę nie miał wyboru".

Opowieść płynnie przechodzi od wątku krylu do czegoś trochę większego. Mambo wytropił uciekinierów - Eryka, Bo i Atticusa - w Krainie Adeli i prowadzi ich z powrotem do domu, kiedy napotykają na swej drodze olbrzymiego słonia morskiego o imieniu Bryan, alias Beachmaster, któremu głosu użyczył Richard Carter. Miller łączy tę scenę z dobrze znaną opowieścią o Robin Hoodzie, który chce przejść przez kłodę leżącą w lesie, ale na drodze staje mu Mały John. Pingwiny nie mogą przejść przez niebezpieczny lodowy most z powodu Bryana, który stwierdza - "Beachmaster nie cofa się przed nikim". Okazuje się, że upór tego ogromnego stworzenia bierze się częściowo z chęci ochrony jego młodych, które stoją z tyłu, zasłonięte jego ogromnym cielskiem... Obaj ojcowie troszczą się o swoje młode. Ich spotkanie będzie miało daleko idące konsekwencje, których żaden nie potrafił przewidzieć, podobnie jak w starej bajce Ezopa "Androkles i lew".

Widzimy też inne polarne drapieżniki, między innymi groźnego lamparta morskiego, który uprzejmie zgodził się podążać za Mambo, kiedy ten opracowuje plan uratowania przewróconego Beachmastera. Wracają też stada dużych, okrutnych, brązowych wydrzyków, które, jeśli tylko mają taka możliwość, bezwzględnie rzucają się na każde pingwinie pisklę pozostawione bez opieki. Ich dwaj przywódcy podobnie jak w pierwszej części przemówili głosami Anthony'ego LaPaglii i Danny'ego Manna.

Poza ponowną współpracą z George'em Millerem, powracający aktorzy mogli cieszyć się luksusem nagrywania w grupie, podobnie jak w filmie Happy Feet: Tupot małych stóp. Elijah Wood uważa, że takie prowadzenie sesji daje szczególną satysfakcję. Jak mówi - "Wspaniałą rzeczą w tym filmie było to, że właściwie wszyscy nagrywaliśmy w tym samym pomieszczeniu. Wielu z nas pojechało do Sydney, gdzie odbywała się większość nagrań. Naprawdę ogromną zaletą był wyjazd grupowy - było to dla nas bardziej porywające. Bycie z dala od domu, razem, zjednoczyło nas w sensie twórczym. George i jego zespół nieustannie pracowali nad tekstem. Dlatego towarzyszyło nam to wspaniałe poczucie zabawy z tekstem i próbowaniem scen, przyglądania się, dokąd nas zaprowadzą. To było ekscytujące".

Współscenarzysta Warren Coleman mówi - "Dla autorów scenariusza proces był bardzo podobny do tego, jak pracowaliśmy nad obrazem Happy Feet: Tupot małych stóp. Był to pełen życia proces, w którym każdy mógł czerpać i dawać innym inspiracje. Często, tworząc szkice dialogów i pomysłów, odgrywaliśmy je wspólnie, a potem wybieraliśmy to, co najlepiej się sprawdziło. Skutek był taki, że zanim scenariusz trafił do studia nagraniowego, scenarzyści i aktorzy mieli już gotowe kwestie, które były przygotowane do udźwiękowienia".

"Już dawno temu odkryłem pewną rzecz - podkreśla Miller - naprawdę dobrzy aktorzy potrafią pracować w zespole. Najważniejszą rzeczą jest to, jak nawiązują wzajemne relacje. Dla najlepszych aktorów, moim zdaniem, bardziej liczą się wzajemne oddziaływania niż ich indywidualna praca. Dosyć często - Robin, Hank albo któryś z nich - wchodził do studia i zaczynał podsuwać kwestie innym aktorom, aby mieli na czym pracować. Obserwowanie tego było inspirujące. A zatem to, że zgromadziliśmy ich wszystkich razem w studiu, było naprawdę ważne i dowiodło, że warto było włożyć tyle wysiłku w to, aby znaleźli się w tym samym pokoju. Technicznie było to trochę trudne dla dźwiękowców, ale korzyści były o wiele większe... Ostatecznie uzyskaliśmy coś naprawdę wyjątkowego".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Happy Feet: Tupot małych stóp 2 3D
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy