Reklama

"Gwiezdne wojny - część I: Mroczne widmo": STUDIO KOMPUTEROWE

Od ponad dwudziestu lat George Lucas słynie jako pionier w zakresie technik efektów specjalnych. Pierwsze "Gwiezdne wojny" przyniosły wiele nowych rozwiązań, które na zawsze zmieniły oblicze techniki filmowej, skróciły i usprawniły prace końcowe, a także wydatnie poprawiły jakość projekcji filmu w kinach.

Aby przenieść na ekran "Gwiezdne wojny" Lucas założył specjalizującą się w efektach firmę Industrial Light & Magic, która wprowadziła do kina techniki komputerowe i zrewolucjonizowała proces twórczy. ILM, które rozpoczynało swą działalność jako czterdziestopięcioosobowa "drużyna komandosów" (jak lubił ich nazywać sam George Lucas), zatrudnia obecnie przeszło tysiąc pracowników, których wysiłki nagrodzono 14 Oscarami za efekty specjalne i 14 nagrodami za osiągnięcia naukowo-techniczne. W ILM powstały efekty specjalne na potrzeby ponad 120 filmów, wśród których były m.in. "Terminator 2 - Ostateczna rozgrywka", "Jurassic Park", "Forrest Gump" i "Twister".

Reklama

W "Części I" techniki cyfrowe pełnią większą rolę niż w jakimkolwiek wcześniej zrealizowanym filmie. Zadaniem ILM było wykreowanie światów, w których toczy się akcja fantastycznej opowieści, przydanie im maksimum realizmu i łączenie obrazów generowanych komputerowo z ujęciami z udziałem aktorów. Na potrzeby filmu komputerowo generowano nie tylko tło, ale i liczne dekoracje, pojazdy, a nawet pełnoprawne postacie. W gotowym filmie 95% kadrów, a więc niemal 2 tysiące ujęć, zawiera elementy grafiki komputerowej - jest ich zatem trzy razy więcej niż w jakimkolwiek, najbardziej nawet zaawansowanym technicznie filmie w historii kina.

George Lucas ani na chwilę nie wątpił, że ILM sprosta powierzonemu zadaniu, mimo ogromnego wyzwania, jakie za sobą niosło: "Pracuję z nimi już ponad dwie dekady. Wiedziałem, że sobie poradzą" - mówi.

Aby wykreować światy, które oglądamy w "Części I" trzeba było dwóch lat wytężonej pracy ekipy złożonej z 250 specjalistów od grafiki komputerowej. Efekty powstawały pod czujnym okiem aż trzech koordynatorów, którzy podzielili się obowiązkami sprawując kontrolę nad poszczególnymi sekwencjami akcyjnymi lub też konkretnymi efektami, które przewijają się przez cały film, jak na przykład lśniące ostrza świetlnych mieczy. Laureat Oscara Dennis Muren, weteran pracy nad pierwszymi "Gwiezdnymi wojnami", czuwał nad efektami w scenie bitwy na planecie Naboo i sekwencjach podwodnych. John Knoll, twórca szeroko stosowanego programu Photoshop, sprawował kontrolę nad sekwencjami, w których pojawiają się statki kosmiczne i nad sceną zawodów ścigaczy. Scott Squiers z kolei sprawował pieczę nad sekwencjami rozgrywającymi się w mieście Theed i efektami świetlnych mieczy. Ci trzej geniusze efektów specjalnych powołali do życia całe światy w pamięci komputerów studia ILM, co pozwoliło pokazać na ekranie prawdziwe cuda, zmuszało jednak aktorów do grania na pustej scenie, z "niebieskim ekranem" w tle, który na późniejszym etapie realizacji zastępowano obrazami generowanymi komputerowo.

Praca nad filmem, w którym efekty specjalne pełnią tak ważną rolę, była nie lada wyzwaniem dla aktorów. Niejednokrotnie musieli oni zdawać się na własną wyobraźnię, podczas gdy jedyną wskazówką były dla nich kostiumy, a od czasu do czasu co najwyżej dublerzy, którzy pomagali im wczuć się w role. O dziwo, choć żaden z aktorów nie miał wcześniejszych doświadczeń z pracy z "niebieskim ekranem", wszyscy nie tylko świetnie dali sobie z nim radę, ale wręcz docenili jego zalety. Zdaniem Liama Neesona praca z "niebieskim ekranem" ma w sobie wiele z teatru:

"Trzeba ruszyć wyobraźnią" - mówi. "Wszyscy podchodziliśmy do tego bardzo intuicyjnie. Co do mnie, to zrobiłem wszystko, by widzowie nabrali przekonania, że wierzę, iż wszystko to, co mnie otacza, istnieje naprawdę".

Specjaliści od efektów komputerowych wykreowali ponadto wielu bohaterów "Części I", wśród których był znany nam doskonale z "Powrotu Jedi" i "Gwiezdnych wojen – wersji specjalnej" Jabba the Hutt. Obok niego oglądamy na ekranie nowe stwory, będące dziełem animatorów pracujących pod kierunkiem Roba Colemana, a są wśród nich: Jar Jar Binks, Sebulba, mistrz zawodów, któremu rzuca wyzwanie młody Anakin Skywalker oraz skrzydlaty Watto, któremu zmuszony jest służyć Anakin. Dzięki zaawansowaniu technik komputerowych każdy ze stworów dysponuje sporym zasobem środków aktorskich, które pozwalają im stworzyć wyraziste kreacje. Nawet ich szaty powiewają na wietrze niczym kostiumy prawdziwych aktorów.

Twórcy sięgnęli także do metod bardziej tradycyjnych. Ekipa ILM pod wodzą Steve'a Gawley'a przygotowała szereg modeli, które stosowano na równi z efektami komputerowymi.

Kluczową rolę pełnią w filmie obrazy generowane komputerowo. Pozwoliły one wykreować fantastyczne i różnorodne światy, z których trzy pełnią zasadniczą rolę w rozwoju akcji. Na pustynnej planecie Tatooine, znanej dobrze fanom pierwszej trylogii, spotykają się liczni przedstawiciele obcych cywilizacji, którzy przewijają się przez położone na uboczu stacje kosmiczne. Tatooine wyznacza granicę znanego świata i leży poza strefą cywilizacyjnych wpływów republiki galaktycznej. Rządzą nią gangsterzy, ekonomię napędza czarny rynek i hazard, a bogaci wciąż mogą posiadać niewolników.

Naboo z kolei to pokojowy, idylliczny raj z zielonymi równinami i nielicznymi miastami, wzniesionymi zarówno nad wodą, jak i w jej głębinach. Ta prowincjonalna planeta staje się zarzewiem konfliktu, który pociąga za sobą szereg konsekwencji stając się motorem akcji gwiezdnej sagi.

Coruscant to państwo-miasto, centrum wszechświata, w którym toczy się akcja "Gwiezdnych wojen". Niekontrolowany rozwój urbanistyczny sprawił, że całą planetę zabudowano kolosalnymi drapaczami chmur. Tu mieści się siedziba Jedi, potężna świątynia Jedi, stąd też Galaktyczny Senat rządzi Republiką.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Gwiezdne wojny - część I: Mroczne widmo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy