Reklama

"Generał Nil": WYWIAD Z REŻYSEREM

"Przesłuchanie", teatr telewizji "Śmierć rotmistrza Pileckiego" i teraz "Generał Nil", staje się pan specjalistą od tej części naszej historii.

Zrobiła się z tego wręcz taka "ubecka" trylogia, ale też trochę mnie tu zaszufladkowano. Będąc jeszcze w Kanadzie, gdzie pokazywałem "Przesłuchanie", wszyscy wokół uważali, że znam się tylko na tym. Dlatego film, który potem tam zrobiłem, "Clearcut", specjalnie miał szeroki format, w 98 procentach zrealizowany był w plenerze, kamera pozostawała w ciągłym ruchu. Wszystko po to, aby zaprzeczyć klaustrofobicznemu "Przesłuchaniu".

Reklama

Obecnie powraca pan do tematu w "Generale Nilu".

Stało się to z kolei za sprawą "Śmierci rotmistrza Pileckiego", który wywołał reakcję pewnych środowisk, a konkretnie Fundacji Filmowej Armii Krajowej. Po obejrzeniu spektaklu jej członkowie zgodnie stwierdzili, że właśnie taki, już pełnometrażowy film powinien powstać o generale Fieldorfie. Sam "Pilecki..." został zresztą zrobiony jako teatr telewizji z konieczności. Przeszło 10 lat temu napisałem scenariusz filmowy, na realizację którego nie otrzymałem jednak środków. W końcu wyrażono zgodę, ale tylko na teatr telewizji. W przypadku "Generała Nila" postawiłem sprawę jasno - iż musi być to film kinowy.

Jaki wpływ miała na ostateczny kształt filmu Fundacja Filmowa Armii Krajowej?

Zarówno pani Anna Jakubowska, jak i pan Tadeusz Filipkowski, byli "akowcy", przede wszystkim bardzo życzliwie wspierali cały projekt. Oficjalnym konsultantem filmu był z kolei pan Jacek Pawłowicz z IPN.

Scenariusz pisał Pan natomiast razem z Krzysztofem Łukaszewiczem.

Tak, a jednocześnie moim drugim reżyserem, który napisał pierwszy, bardzo ogólny szkic scenariusza. Korzystaliśmy praktycznie ze wszystkich dostępnych dziś materiałów. Były to między innymi akta zgromadzone przez IPN. Ponadto wydana została ogromna praca autorstwa bratanicy generała Marii Fieldorf i jej męża Leszka Zachuty, którzy dotarli do wielu dokumentów, świadków, a także rodzinnych listów. Z pewnością jest to bardzo obszerna oraz kompletna publikacja, jaka na ten temat ukazała się na naszym rynku wydawniczym. Dostępne są również wspomnienia żony "Nila", Janiny Fieldorf.

Emil Fieldorf w pana filmie, to portret człowieka pozbawiony romantycznego heroizmu

Myśląc o tamtych czasach, uzmysławiam sobie, że wielu ludzi bardzo często było wtedy bohaterami z konieczności. Tak też zostali wychowani, gdzie wartością był kraj, patriotyzm i niepodległość. Dziś mamy już coś zupełnie innego, chociaż nie jest powiedziane, że gdyby przenieść w tamte czasy współczesnych nam ludzi, nie byliby oni w stanie stać się takimi samymi bohaterami. Generał Fieldorf był jednym z najlepszych oficerów przedwojennej polskiej armii, posiadających wręcz naturalne cechy aby być wojskowym. Jak przystało na kulturalnego człowieka tamtego okresu, miał także zdolności artystyczne, nie był obojętny na sztukę. Jego zaletą bez wątpienia była dyskrecja, był niesłychanie w tej kwestii zdyscyplinowany. Poza tym metodyczność. Gdyby nie został wojskowym, mógłby być na przykład bardzo dobrym inżynierem. To, co planował i zakładał zawsze pozostawało niezwykle precyzyjne, o czym świadczy chociażby akcja pod Arsenałem czy zamach na Kutscherę. Dlatego też Kedyw był tak skuteczny. Ponadto Fieldorf potrafił trafnie dobrać sobie współpracowników, narzucając im przy tym swoją dyscyplinę. Wielkość "Nila" polega też na tym, że kiedy trafił w ręce UB, doskonale zdającego sobie sprawę z kim ma do czynienia i które zaoferowało mu w końcu możliwość uratowania życia za cenę współpracy, on się na to nie zgodził. Obecnie trudno w taką postawę uwierzyć, iż można wybrać śmierć w obronie zasad oraz honoru. Co innego pójść z bronią w ręku i zginąć w walce z wrogiem, dokonując przy tym jakiegoś heroicznego czynu. Decyzja generała, jak i sama jego postać, jest dla mnie tym bardziej przejmująca. Trudno tu też nie podkreślić różnicy między Pileckim a Fieldorfem. Ten pierwszy głęboko wierzył, że za ojczyznę trzeba zginąć. Swoją śmiercią dać świadectwo miłości i oddania dla kraju.

Fieldorf na tle Pileckiego jawi się jednak jako zdecydowany pragmatyk, nie przestając być oddanym patriotą.

Zgadza się. On doskonale zdawał sobie sprawę, że po wojnie walka z Sowietami, którzy mieli kolosalną przewagę militarną, będzie bezskuteczna. Byłoby to kolejne narodowe samobójstwo. Nie wierzył także w III wojnę światową, która według niektórych miała za chwilę nastąpić. Po prostu miał trzeźwe wyobrażenie o Zachodzie, wiedząc, że nie będzie się on bił w obronie niepodległości Polski. Jakie zatem pozostaje trzecie wyjście? Przeczekać, nawet jeśli miałoby to trwać nie wiadomo jak długo. Tragiczne w jego życiu jest to, że mimo pokojowego nastawienia do ówczesnego reżimu, ten i tak go w końcu zabił. Dla nich Fieldorf był zbyt wielką postacią i symbolem, żeby mu odpuścić. Wyraźnie też naciskali na to Rosjanie. Generał musiał umrzeć, co pod pewnym względem jawi się dziś jak grecka tragedia.

Tym samym komunistom udało się niemal całkowicie zatrzeć pamięć o "Nilu", właściwie do dnia dzisiejszego.

To prawda, ale ciągle sobie powtarzam, że jednego człowieka można ogłupić na zawsze, ale cały naród jedynie na trochę. Szkoda, że tyle pokoleń nie doświadczyło wolności, ale Polska jest niestety małym krajem, które w czasie II wojny światowej zostało przez wszystkich sojuszników źle potraktowane i dziś możemy jedynie stanąć wobec takich, a nie innych faktów. Nasza historia była tak tragiczna i zawikłana, że poznanie jej staje się dziś czymś absolutnie niezbędnym dla każdego Polaka, a także każdego Europejczyka. Znajomość narodowego dziedzictwa stanowi o wartości człowieka, a moja tutaj praca jest jedynie wypełnieniem ogromnych luk, jakie powstały przez sześćdziesiąt lat komunizmu.

W filmie dość jednoznacznie pokazani zostali komuniści. Nie myślał Pan o postaci wewnętrznie rozdartej, takiej, której człowieczeństwo nie zostało definitywnie zagłuszone przez system? Kimś takim był w "Przesłuchaniu" Tadeusz Morawski grany przez Adama Ferencego. Tutaj przez krótką chwilę, "słabość" okazuje sędzia Igor Andrejew (Adam Woronowicz).

Ale też sekretarz Bieruta zwracający uwagę swemu szefowi, kiedy ten zastanawia się czy podpisać prośbę o ułaskawienie, że Fieldorf był przecież bohaterem wojennym. Nikt jednak nie miał wtedy na tyle siły, aby wyraźnie powiedzieć: nie, być temu przeciwko. Nawet Andrejew w końcu tego nie mówi i niemal bez słowa zgadza się podpisać wyrok śmierci. Oczywiście, co jest pewne, wielu ludzi miało wątpliwości. Natomiast w "Przesłuchaniu" postać Morawskiego była całkowicie fikcyjna, co mi wypominali zresztą później byli więźniowie, że pokazałem komunistę z dobrym sercem. Osobiście myślę, że takich osób było trochę więcej. W obecnym filmie zdecydowanie bardziej trzymałem się już faktów. Nie chciałem tworzyć tutaj tak zupełnie fikcyjnych postaci. Każda z nich ma, albo odpowiednik w rzeczywistości, ewentualnie jest tego bardzo bliska. Poza tym chciałem pokazać prawdziwy mechanizm, który zamordował Fieldorfa. Jak doszło do tego, że bez wątpienia wielki bohater, musiał zginąć w tak okrutny sposób i przy użyciu tylu sądowych oszustw oraz machinacji.

Na końcu filmu pokazuje Pan domniemany pochówek ciała generała Fieldorfa. Jest szansa, że dowiemy się kiedyś, gdzie faktycznie leżą jego szczątki?

Taka szansa oczywiście istnieje, trzeba by jednak dokonać tutaj jakiegoś ogromnego przedsięwzięcia, na co z kolei nie ma środków. Z grubsza można też ocenić gdzie w okolicach Powązek, w pewnych latach, były chowane ciała więźniów. Potrzebna jest w takim przypadku ekshumacja setek, a być może nawet tysięcy zwłok oraz wykonanie badań DNA. To ogromna i chyba dziś wręcz niewykonalna operacja. Poza tym nie wiem, czy jest to teraz szczególnie istotne? Jest symboliczny grób Fieldorfa i moim zdaniem to nawet lepiej, ponieważ podkreśla on jego legendę. To, że nie wiadomo gdzie ci wszyscy ludzie leżą, moim zdaniem ma dla przyszłych pokoleń o wiele większe znaczenie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Generał Nil
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy