Reklama

"Dziękujemy za palenie": O PRODUKCJI

W roku 1994, w momencie ukazania się na rynku znakomitej i błyskotliwej powieści satyrycznej Christophera Buckleya, wydawać się mogło, że wpasowała się ona idealnie w kolejny "zwrot" kulturowy amerykańskiego społeczeństwa. Od Białego Domu, poprzez biura wielkich korporacji, aż po ekrany Hollywood, prawda o szkodliwości tytoniu, aczkolwiek nie bez oporów, przedostawała się przez kolejne bariery i zaczynała docierać do opinii publicznej.

Książka Buckleya pokazywała ten proces w krzywym zwierciadle, prezentując zarazem bardzo sympatycznego bohatera, jakim był Nick Naylor. Być może prawdziwym nieszczęściem tego świata jest fakt, iż potrzebujemy ludzi pokroju Nicka - zdaje się mówić Buckley, ale to nie znaczy, że nie możemy podziwiać maestrii, z jaką wciskają oni nam swoje prawdy.

Reklama

Książka błyskawicznie znalazła się na liście zainteresowań producentów z Hollywood. Sam Mel Gibson proponował zakup praw wytwórni Warner Bros. dla swojego studia Icon Productions i sam był gotów zagrać rolę Nicka Nylora. Ale najwartościowsze powieści, zwłaszcza te wypełnione wyrafinowanym humorem, są najtrudniejszą materią do przeniesienia na język filmu. Stąd też wiele z nich nigdy nie trafia na ekrany.

Wiele lat później scenarzysta i reżyser Jason Reitman zdołał stworzyć idealny przekład i przenieść satyrę Buckleya na ekran w stanie czystym, wręcz nietkniętym, a nawet pogłębić jej humanistyczną wymowę. Udało mu się to dzięki rozbudowaniu wątku związku Nicka z synem. Zmuszając Nicka do bycia ojcem, Reitman przedstawił wiarygodnie problem, jaki staje przed człowiekiem, gdy obowiązki zawodowe zaczynają niszczyć relacje rodzicielskie.

Powieść Buckleya to czysty intelekt. Teraz, dzięki Jasonowi Reitmanowi i niesamowitej roli Aarona Eckharta, dodano to tej opowieści serce. Efektem tej współpracy jest komedia, która nie tylko znakomicie bawi, ale i zmusza do zastanowienia.

* * *

"Gdzieś tak pod koniec lat dziewięćdziesiątych" - zaczyna swoją opowieść Reitman - "jedna z moich przyjaciółek podarowała mi książkę pt. "Dziękujemy za palenie", mówiąc, iż to jedna z najzabawniejszych powieści, jakie w życiu przeczytała, i że być może będzie to doskonały materiałna scenariusz filmowy. Zacząłem ją czytać tej samej nocy i już od pierwszej strony wiedziałem, że to właśnie to, temat, na który z takim utęsknieniem czekałem. Jeszcze nigdy nie trafiłem na książkę tak bardzo wypełnioną inteligentnym humorem."

"Natychmiast poczułem więź zarówno z narratorem tej opowieści, czyli Christopherem Buckleyem, jak również z samym bohaterem, Nickiem Naylorem. I od samego początku wiedziałem, że chcę zrobić o tym film."

W tamtych czasach Reitman studiował anglistykę na USC i zajmował się produkcją filmów krótkometrażowych, ale gdy tylko zapoznał się z "Dziękujemy za palenie", zrozumiał, że krótki metraż to ślepy zaułek. "Zadałem sobie pytanie - czy robienie krótkometrażowych filmów przygotuje mnie do ekranizacji tej książki?"

Jason osiągnął wielkie sukcesy właśnie w krótkim metrażu. Jeden z jego filmów "In God We Trust" miał premierę na Festiwalu Filmowym Sundance w roku 2000, a potem był wyświetlany w Toronto, Edynburgu, w US Comedy Arts, a także podczas wystawy Nowi reżyserzy/nowe filmy w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej, zdobył także wiele nagród na festiwalach w Los Angeles, Aspen, Seattle, Atenach, na Florydzie oraz podczas New York Comedy Festiwal. Natomiast ojciec Jasona, Ivan Retman, jest jednym z najlepszych reżyserów komedii w Hollywood ("Pogromcy duchów", "Junior").

Ten sukces zaprowadził go do drzwi Mela Gibsona, który uzyskał prawa do ekranizacji "Dziękujemy za palenie" dla Icon Productions.

Reitman tak to wspomina: "Posiadali prawa do tej książki przez całą dekadę i wydawało się, że już całkowicie zarzucili ten pomysł. A wtedy pojawiłem się ja i włożyłem w ten tytuł całe serce. Spędziłem kolejny tydzień na pisaniu pierwszego aktu, tego samego, który pokazałem jako darmową próbkę. Niedługo później dostałem angaż i mogłem rozpocząć pracę nad adaptacją. Kiedy przyniosłem kilka miesięcy później gotowy scenariusz nikt nie miał uwag, wydawało się, że wszyscy akceptują go w takiej właśnie formie. I wtedy pomyślałem - "Hej, to będzie prosta robota."

Wtedy jeszcze Reitman nie zdawał sobie sprawy, że produkcja będzie trwała aż cztery lata.

* * *

"Po raz pierwszy czytałem scenariusz Jasona Reitmana do Dziękujemy za palenie w grudniu 2002 roku" - przypomina sobie producent filmu, David O. Sacks. - "Dostałem go od przyjaciela z firmy. Moja pierwsza reakcją było pytanie: dlaczegóż nikt tego jeszcze nie nakręcił? Był zabawny, oryginalny, wprost przepełniony treściami satyrycznymi. Jego wymowa przywodziła mi na myśl dwie ulubione komedie: "Wybory" i "Fakty i akty", a energia, ten żar, ta zuchwałość, przypominały mi wielkie arcydzieła niezależnego kina z początku lat dziewięćdziesiątych, ten rodzaj filmów, które sprawiły, że prawdziwie pokochałem kino."

"Kolejna sprawa to fakt, iż scenariusz Jasona nie zawierał praktycznie żadnych wtórności i zapożyczeń, które zadławiły kino niezależne po roku 2000. To nie była kolejna opowieść o problemach rodzinnych, jakichś wewnętrznych lękach albo bezrobotnych durniach. To historia diabelsko uroczego oprycha, który zdecydowanie podąża za swoją wersją American Dream."

Szybko pojąłem, że w każdym filmie o papierosach, nawet w słynnym "Informatorze", na pewno spróbowano by zrobić złego faceta z przedstawiciela koncernu Big Tabacco, a z bezkompromisowego senatora i sprytnej dziennikarki, którzy zamierzają go załatwić, uczyniono by bohaterów. W tym filmie całkowicie odwrócono konwencjonalną moralność, a widzowie nie spodziewają się, z czym będą mieli do czynienia."

Sacks, zanim zajął się filmem, pracował w Dolinie Krzemowej, gdzie wprowadzał między innymi system płatności PayPal, który nie tylko przetrwał kryzys dot-comów, ale zdołał się po nim rozwinąć. Po doprowadzeniu firmy do rewelacyjnego wyniku finansowego (obrót na e-Bay w październiku 2002 wyniósł 1,5 miliarda dolarów), Sacks posiadał znakomitą pozycję wyjściową do zrobienia nowego interesu. Przeniósł się do Hollywood nie biorąc nawet wolnego weekendu i natychmiast rozpoczął pracę w branży, o której zawsze marzył. Zaczął robić film.

Sacks wspomina: "Wkrótce po przeczytaniu scenariusza Jasona umówiłem się z nim na pierwsze spotkanie. Przyjąłem go w moim nowym domu. Musieliśmy stać przez cały czas, bo jeszcze nie dowieziono mi nowych mebli. Powiedziałem mu wtedy, jak bardzo spodobał mi się jego scenariusz i jak bardzo chciałbym go wyprodukować. Jason był otwarty na propozycje, ale i sceptycznie podchodził do mojego entuzjazmu, mając w pamięci ciągnące się latami problemy z produkcją, które ja dopiero zaczynałem sobie uzmysławiać."

"Na początku miałem wątpliwości, co do Davida" - mówi dzisiaj Jason. - "Ale pod koniec tego pierwszego spotkania pomyślałem: temu facetowi naprawdę podoba się mój scenariusz... Aż strach pomyśleć, jakie czeka go rozczarowanie. Ale nie doceniłem jego uporu. Cały rok chodził od drzwi do drzwi, by zdobyć prawa do ekranizacji."

Icon nabył prawa do powieści dzięki umowie z Warner Bros. Wynajęto wielkie nazwiska do napisania scenariusza. Kiedy okazało się, że ich produkty nie spełniają oczekiwań, cały projekt trafił na półkę wraz z całkiem pokaźnym bagażem wydatków. Jak wiele genialnych projektów, poległ na polu walki z "piekłem producenckim".

W czasie gdy Reitman przyszedł ze swoim scenariuszem, Icon zerwał już umowę z Warner Bros. i przeniósł się do innej wytwórni. W związku z tym utracił prawo do produkcji filmu na podstawie książki Christophera Buckleya. Icon wykupił prawa do scenariusza Jasona, ale Warner posiadał prawa do książki. Filmu nie można było nakręcić bez zdobycia obu rzeczy. Dopiero zwrot poniesionych kosztów sprawił, że Warner ustąpił i film mógł powstać bez udziału żadnej z wielkich wytwórni.

Zanim Reitman i Sacks trafili na siebie, scenariusz Jasona wywoływał kilkukrotnie zainteresowanie producentów, jednakże ich zapał malał w miarę, jak zaczynali rozumieć stopień skomplikowania i wysokość kosztów uregulowania zaistniałej sytuacji prawnej. Icon usiłował na własną rękę znaleźć producenta, ale film odpadał z kolejnych studiów, z tych samych powodów, z jakich odrzucana jest większość niezależnych produkcji (za kameralny, za bardzo skomplikowany, zbyt mało ortodoksyjny?). I tak, po raz kolejny projekt powrócił na zakurzoną półkę. Dopiero osiemnaście miesięcy później, co w kategoriach czasowych Doliny Krzemowej mogło wydawać się wiecznością, ale w branży filmowej jest normalką, projekt uzyskał kolejny raz zielone światło. Niestety w tym czasie Icon był już zaangażowany w "Pasję" i nie było mowy o innych przedsięwzięciach.

Sacks wspomina: "Przez jednego ze znajomych skontaktowałem się z Chrisem Buckleyem, który był naprawdę zadowolony z naszego zainteresowania, ale też nie wierzył w powodzenie tej sprawy. Hollywood dziesięć lat wcześniej nabyło prawa do książki i nadal nic nie zrobiono, by powstał film."

Ledwie Sacks zdobył prawa do samodzielnej produkcji w lecie 2004 roku, wyznaczył morderczy, sześciomiesięczny okres przygotowań. Zdjęcia miały się rozpocząć w styczniu 2005 roku, a harmonogram nie mógł być przekroczony. "Z mojego punktu widzenia to były tylko dwa lata stracone, z punktu widzenia Jasona aż cztery. Po prostu musieliśmy wreszcie zacząć kręcić."

W momencie, w którym scenariusz trafił do Sacksa i jego ludzi z Room 9 Entertainment, Aaron Eckhart był jedynym i niepodważalnym kandydatem do roli Nicka. Sacks miał go na myśli od czasu, gdy zobaczył go w genialnej acz brutalnej roli Chada w "In the Company of Men". I chociaż Nick nie musiał być aż tak czarnym charakterem, to Aaron wykazał swoimi kolejnymi rolami, że równie łatwo przychodzi mu być czarującym amantem co walecznym bohaterem, a ta właśnie zmienność miała być esencją postaci Naylora.

Sacks i Reitman polecieli do Vancouver, aby spotkać się z Aaronem na planie "Neverwas", filmu, który powstawał równolegle z ich produkcją i miał premierę na Festiwalu w Toronto w roku 2005. "Omawialiśmy postać Nicka przez zaledwie kilka godzin, a już widać było, że Aaron doskonale zna tę postać." - wspomina Jason Reitman. - "Uśmiechnął się do nas i od razu wiedzieliśmy - to był uśmiech Nicka Naylora."

"Gdy Aaron podpisał kontrakt, projekt nabrał rozpędu, stal się faktem" - kontynuuje Reitman. Teraz nie pozostawało nic innego, jak zabrać się za kompletowanie reszty obsady. To była ostra jazda. Najpierw skaptowaliśmy Roberta Duvalla, kilka dni później odebrałem telefon i usłyszałem: Cześć Jason, tu Bill Macy. Kolejnego dnia zjadłem lunch z Samem Elliotem omawiając rolę Marlboro Mana." Do tej ekipy dołączyli przyjaciele rodziny, z Robem Lowe na czele, a role drugoplanowe obsadzili aktorzy z krótkometrażówek Jasona.

Aaron Eckhart tak charakteryzuje swoją pracę nad rolą: "Widzę postać Nicka Naylora jako jednego z ostatnich prawdziwych wojowników minionej ery. Patrzę na niego tak, jak George C. Scott patrzył na Patrona - nigdy nie przepraszałem za to, co zrobiłem, i dlatego sadzę, że widzowie naprawdę polubią ten film."

"Ten film był niezwykle trudnym przedsięwzięciem" - dodaje Sacks. - "Każdy mógł znaleźć w nim powód do krytyki, ale i do pochwały. Liberałowie gratulowali nam pokazania ciemnej strony korporacjonizmu. Konserwatyści cieszyli się z poruszenia tematu poprawności politycznej. To ostatnie jest najbardziej widoczne podczas spotkań SS, gdzie dostaje się każdemu, kto na to zasłużył."

"Poprawność polityczna była naszą zmorą podczas produkcji tego filmu" - przyznaje Reitman. - "Myślę, że to wstyd, że ludzie nie mogą powiedzieć tego, co chcą. To jedno z największych zagrożeń dla naszej cywilizacji i kultury."

Jednym z celów produkcji było jak najwierniejsze sportretowanie świata polityki. Przed rozpoczęciem zdjęć Jason i Sacks - który, nawiasem mówiąc, pracował wcześniej jako asystent kongresmana - spędzili sporo czasu w Waszyngtonie. Spotykali się tam z politykami, lobbystami i pracownikami Kapitolu. Zwiedzili też pomieszczenia, w których odbywają się prawdziwe przesłuchania komisji oraz miejsca spotkań lobbystów, które następnie odwzorowano na filmie. Reitman spotkal się nawet z Jeffreyem Wigandem, który był pierwowzorem bohatera granego przez Russella Crowe w "Informatorze".

Samo kręcenie filmu odbywało się głównie w Los Angeles, choć przez tydzień ekipa przebywała w Waszyngtonie. Dzięki temu, że kręcono w najbardziej niekorzystnym pogodowo okresie roku, dżdżyste dni umożliwiały odtworzenie chłodnej atmosfery stolicy w miastach odległej Kalifornii. 35 dni zdjęciowych to było prawdziwe wyzwanie, ale dzięki twardej ręce Michaela Beugga wszystkie terminy zostały dotrzymane. 17 marca zakończono ten etap prac.

Kręcenie w stolicy było prawdziwym wyzwaniem. Jason wspomina, że w zasadzie nie było problemów, udało się nawet nakręcić sekwencje w metrze, na odcinku dzielnicy rządowej, a jedyne spięcie wyniknęło, gdy nieopatrznie, szukając lokacji, zaczęto robić zdjęcia nie tego budynku co trzeba. "W mgnieniu oka ekipa została otoczona przez ludzi w kamizelkach kuloodpornych z bronią automatyczną w rękach. Wyjaśnienie sprawy zajęło sporo czasu, a incydent omal nie zakończył się w lokalnym areszcie."

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Dziękujemy za palenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy