Reklama

"Control": JOY DIVISION

Manchester lat 70. był najnudniejszym wielkim miastem w Anglii. W niczym nie przypominał tętniącego życiem Londynu. Wszędzie tylko fabryki, kominy, królujące bezrobocie i depresja wywołana trudnymi reformami Margaret Thatcher. Jedyną rozrywką w mieście były koncerty. Na Curtisie niezatarte wrażenie zrobił występ Sex Pistols - nie potrafili grać, nie potrafili śpiewać - a osiągnęli gigantyczny sukces. Punk był szansą dla każdego.

Tak pomyśleli trzej szkolni kumple pracujący w fabryce: Peter Hook, Bernard Sumner i Terry Mason. Nie umieli grać na żadnym instrumencie, ale to nie było ważne. Dali ogłoszenie do lokalnej prasy, że szukają wokalisty. Zgłosił się urzędnik niższego szczebla i początkujący poeta Ian Curtis, którego kojarzyli z koncertów w mieście. I tak w roku 1976 powstała grupa Warsaw, która swoją nazwę wzięła od kultowej piosenki Davida Bowiego z płyty "Low", ulubionego artysty Curtisa. Szybko musieli pożegnać się z tą nazwą, gdyż w Londynie była kapela o nazwie Warsaw Pakt. Zainteresowany historią II wojny światowej Curtis podsunął inną, prowokującą nazwę: Joy Division, nawiązującą do opisanej w książce Dom Lalek Yehiel De-Nur grupy więźniarek obozu koncentracyjnego zmuszanych do świadczenia usług seksualnych. Wtedy muzycy związali się z genialnym producentem Martinem Hannetem i wytwórnią Factory. Hannet zaczął pracować nad brzmieniem zespołu i znalazł nowego perkusistę Stevena Morrisa. Odtąd Joy Division zaczął odchodzić od punka, a znakami rozpoznawczymi formacji stały się: niemal automatycznie pulsująca perkusja, melodyczny bas, wyciszona gitara i subtelne brzmienia instrumentów klawiszowych. Na tle niepokojąco brzmiącej, surowej i depresyjnej muzyki pojawiał się głos Curtisa - brzmiał apokaliptycznie i rozdzierająco. Magnetyzował smutkiem. Do tego dochodził obłędny taniec chorego na epilepsję wokalisty. Tak jawiła się grupa Joy Division. W 1979 roku ukazała się ich debiutancka płyta: "Unknown Pleasures", której singlem promującym był utwór "She's Lost Control". Płyta była zapisem dziwnej, mechanicznej punkowej muzyki zmierzającej w stronę nowej fali. Przykuwała uwagę także ascetyczna, czarna okładka albumu z wykresem fal radiowych zaprojektowana przez grafika Petera Saville'a. Płyta została dobrze przyjęta. Także przez krytyków. Kapela wystąpiła w "Top of the Pops", gdzie Curtis pokazał całej Anglii swój obłąkańczy taniec. Wówczas zaczęła się sława. Muzycy mogli ruszać na koncerty w Europie. Po wydaniu singla zapowiadającego nową płytę, z bodaj najsłynniejszym utworem w dorobku grupy: "Love Will Tear Us Apart" ("Miłość nas rozdzieli") zakontraktowali trasę po Stanach Zjednoczonych. Wtedy nasiliła się choroba Curtisa: ataki epilepsji były coraz częstsze. Fatalny stan psychiczny wokalisty pogłębiały także problemy rodzinne. Praca nad nowym albumem była dla Curtisa wyczerpująca. Na "Closer" depresyjne jest wszystko: od tekstów po nieprawdopodobną muzykę. Płyta jest doskonałą całością. Po zamknięciu sesji nagraniowej do albumu "Closer" zespół zaczął przygotowywać się do trasy koncertowej zapowiadanej na drugą połowę maja 1980 roku. Dzień przed wyjazdem 23-letni Curtis powiesił się w swoim mieszkaniu na kablu od suszarki. Odtąd genialną muzykę Joy Division przesłania mit Iana Curtisa - outsidera, melancholika, ponurego despoty, świra, który, chcąc sławy, popularności, uznania i miłości, uciekł ze świata w momencie, gdy sława była w zasięgu ręki. Miesiąc po śmierci Curtisa ukazała się płyta "Closer". Genialna, doskonała, wściekle smutna. Kilka miesięcy po samobójstwie Curtisa jego kumple z zespołu wyszli z depresji i założyli grupę "New Order". Ale to zupełnie inna historia.

Reklama

Z Joy Division pierwszy raz zetknąłem się dzięki teledyskowi "Love Will Tear Us Apart", który zobaczyłem gdzieś w wieku dziesięciu lat. Długo zastanawiałem się dlaczego ten dziwny wokalista ma cały czas zamknięte oczy, a jego instrument ma poucinane rogi? Ta melancholijna melodyjka wygrywana na syntezatorze zapadła mi w pamięć. Dopiero potem dowiedziałem się o nowej fali i całej otoczce. Dziś największe wrażenie robi na mnie demo nagrane jeszcze przed pierwszą płytą. W kategorii melodyjnych garażowych piosenek - absolut.

Joy Division to dla mnie, ale i innych członków Pustek więcej niż istotny. O tym właśnie jest "Koniec kryzysu".

Radek Łukaszewicz "Pustki"

1983 rok, jestem w III klasie ogólniaka w Pile. Mariusz, starszy kolega,

podrzuca mi taśmę C-90 ( fioletowa owijka, gorzowska stilonka) z nagraną na

niej płytą "Closer" Joy Divison. Pewnie nie przypuszczał, że przez

najbliższych 365 dni nie będę mógł zasnąć bez tej kasety. Znałem ją

absolutnie całą - na pamięć - mogłem zaśpiewać wszystkie partie bębnów,

gitary i basu. Znałem nawet miejsca, w których taśma w kasecie miała

ewidentne ułomności - sklejki, zmarszczki. Momenty, w których nagrania

przyspieszały i głos Curtisa zmieniał się w groteskową operetkę. Przez

pierwsze dwa lata istnienia Rąk Do Góry, mojej pierwszej kapeli, śpiewałem z 

manierą wokalisty Joy Divison, teksty o tematyce obozowej pominę milczeniem.

Grabaż "Pidżama Porno, Strachy na Lachy"

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Control
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy