Reklama

"Bracia": ROZMOWA Z JAKEM GYLLENHAALEM

Jak doszło do tego, że zagrałeś w "Braciach"?

- O roli dowiedziałem się przy okazji spotkania z Jimem Sheridanem, które dotyczyło zupełnie innych spraw. Uważam, że Jim jest niesamowity. Dobijam się do różnych reżyserów i usiłuję ich przekonać, że powinni mnie obsadzić w swoich filmach. Podobnie było z Jimem. Okazało się, że zawodowo jest nam po drodze. Kiedy więc padła propozycja, nie zastanawiałem się ani chwili, bo zawsze wiedziałem, że chcę z nim pracować.

Co tak bardzo cię pociąga w jego reżyserii?

Reklama

- Uważam, że czasem filmy miewają działanie terapeutyczne dzięki sposobowi, w jaki przedstawiają niektóre sprawy. Filmy Jima pozwalają na chwilę się zatrzymać, zastanowić. Proces tworzenia filmu jest wszystkim, co aktor z tego ma. Oczywiście potem razem ten film sprzedajemy, omawiamy go na tysiąc sposobów, ale zawsze najważniejszy jest sposób, w jaki film powstaje. Jim od początku gwarantował uczciwość i określoną intymność procesu tworzenia. Nie zakładał już na samym wstępie, że efekt końcowy naszej wspólnej pracy musi być powalający. Wszystko odbyło się na zasadzie: "dobra, bierzemy się za to, będziemy jedną wielką rodziną i będziemy tu mieli niezły burdel". To podczas pracy z Jimem w mojej głowie narodził się pomysł postaci Tommy'ego.

Znałeś Tobeya Maguire'a jeszcze zanim spotkaliście się na planie, prawda?

- Tak, często słyszałem od różnych ludzi, że jestem do niego podobny, więc uznałem, że Jim miał świetny pomysł, żeby obsadzić nas w roli braci. Ten film powstał po to, żeby ludzie wreszcie zobaczyli, że jednak nie jestem Tobeyem (śmiech). Do wszystkich taksówkarzy z Nowego Jorku: "Nie jestem Spider-Manem". A tak poważnie, to bardzo się ucieszyłem, że aktor tak wybredny jak Tobey przyjął rolę w tym filmie. Zwłaszcza że nie narzeka na brak ciekawych propozycji. Zakumplowaliśmy się i rywalizujemy ze sobą.

Co masz na myśli mówiąc o rywalizacji?

- Nie da się jej uniknąć między aktorami na planie, ale myślę, że u jej podstaw leży wzajemny podziw. Kiedy zaczęły się próby z Jimem, dużo rozmawialiśmy. Zauważyłem, że Tobey ma mnóstwo własnych przemyśleń i pomysłów. Zdumiewające jak klarownie potrafi je przedstawić. Jak z nimi do mnie przychodził, miał wszystko starannie dopracowane, pozapisywane. Tobey zawsze angażuje się na 100%. Zadzwonił do mnie jak tylko zdecydował się przyjąć rolę.

Macie więc bliski kontakt?

- Zaprzyjaźniliśmy się i tak już zostało. Tobey dzwonił do mnie jak miał ochotę poćwiczyć. Graliśmy razem w kosza. Pozrywałem sobie przez to ścięgna w nodze. Pieprzyć go za to (śmiech). Ale żaden z nas nigdy nie ukrywał, że podziwiamy siebie nawzajem, ale też rywalizujemy ze sobą. Podobnie rzecz się miała z Jimem. Raz na planie podszedł do nas i mówi (Jake imituje irlandzki akcent reżysera): "Jake, pamiętaj, grasz młodszego brata, więc będę musiał cię nienawidzić". Poważnie, mówił: "Nienawidzę cię". Albo innym razem: "Pieprzony koleś. Normalnie kiedyś go zabiję!". Wiesz, co wygadują aktorzy, kiedy promują film: "Och, on jest naprawdę wspaniały. Odlewa się lemoniadą i sra tęczą" (śmiech). I takie tam dyrdymały. Prawda jest taka, że my naprawdę siebie podziwiamy. Jim, Tobey, Natalie; wszyscy byli niesamowici.

Podobno przygotowując się do roli odwiedziłeś kilka zakładów karnych?

- To prawda. Najpierw pojechałem do więzienia stanowego w Lancaster, a potem obejrzałem parę poprawczaków. Jakie to doświadczenie? Bardzo pouczające. Podczas pierwszej wizyty uświadomiłem sobie, że facet z taką budową ciała, jaką wtedy miałem, po prostu by tam nie przetrwał. Nie dałby rady fizycznie. Wiedziałem już więc, że aby wypaść wiarygodnie, muszę nabrać masy. Byłem też na zajęciach w ramach kursu kreatywnego pisania dla więźniów. Poznałem trzy osoby, które brały w czymś takim udział. W Lancaster rozmawiałem z młodym chłopakiem, który skończył taki kurs w poprawczaku. Siedział za niewinność. Wiem, wszyscy w więźniowie tak mówią, ale on naprawdę był niewinny i mimo to trafił za kratki.

- Potem poznałem dzieciaka, który dzień wcześniej dostał dożywocie. Miał tylko osiemnaście lat. Jego dziewczyna zeznawała przeciwko niemu. I wreszcie trzeci chłopak, który po wyjściu na wolność zgłosił się do L.A. Conversation Court i zaczął w nimi współpracować, dzięki czemu diametralnie zmienił swoje życie. Poznałem go z Jimem. Ten dzieciak opowiedział nam mnóstwo fantastycznych historii. Jim stwierdził: "To urodzony aktor. Musimy wziąć go do naszego filmu". I tak zrobiliśmy. Zagrał razem z Tobeyem w scenie w helikopterze.

Po rolach w filmach "Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej" oraz "Transfer" masz na koncie udział w produkcjach o tematyce wojennej?

- Zabawne, że ludzie uważają "Braci" za film wojenny. Wiem, co mówię, bo grałem w takich filmach. Dla mnie jest to raczej zapis podróży, w którą wyrusza bohater grany przez Tobeya. To film o jego długiej drodze do domu. Jest tu rzecz jasna mnóstwo różnych skomplikowanych wątków, lecz generalnie film opowiada o drodze, którą musi przejść ten człowiek, by wrócić do tych, których kocha. I do życia.

Ponoć interesują cię religie Wschodu. To prawda?

- Jeszcze w liceum przeczytałem książkę napisaną przez pewnego lamę. Wydała mi się fascynująca. Potem w czasie studiów miałem szczęście trafić na niesamowitego profesora, który specjalizował się w religiach Wschodu. Pod jego kierunkiem zacząłem zgłębiać temat. Nie potrafię powiedzieć, co mnie w tym tak pociąga. Moja matka jest żydówką, ojciec chrześcijaninem. Jeśli o mnie chodzi, długo nie mogłem odnaleźć swojego miejsca na duchowej mapie. Potem zacząłem wierzyć, że wszyscy jesteśmy w jakiś sposób duchowo połączeni, i choć na poziomie intelektualnym nie do końca potrafiłem to zrozumieć, bardzo spodobała mi się ta koncepcja. Zainteresował mnie Tybet, bo studiowałem kulturę tej części świata. Fascynuje mnie zmiana, która dokonała się w tym społeczeństwie, które z państwa wojowników przeistoczyło się w państwo mnichów, pielęgnujących wartości czysto duchowe. Wszystko to nadal wydaje mi się niezwykłe i fascynujące.

W filmie "Bracia" zagrałeś wybitną rolę, a latem zobaczymy cię w "Księciu Persji". Czy wreszcie czujesz, że osiągnąłeś to, o czym marzysz?

- Moje życie prywatne i zawodowe trochę rozmija się z tym, o czym marzyłem i na co liczyłem. I bardzo dobrze! Chcę oficjalnie oznajmić, że od dziś zajmę się naprawianiem butów. "Szewc Gyllenhaal kulawo zagrał w "Braciach". A tak poważnie, mam powody do zadowolenia. Udział w takiej produkcji jak "Książę Persji" to fantastyczne doświadczenie. Fajnie się bawiłem grając bohatera kina akcji. Wreszcie mogłem sobie poskakać po murach, tłuc się z czarnymi charakterami, rzucać dowcipne teksty i mieć na sobie połowę tego, co ty w tej chwili! Naprawdę świetnie się bawiłem. I zdaję sobie sprawę, jaki ze mnie szczęściarz, że zawodowo akurat teraz jestem w takiej, a niej innej sytuacji. Wiadomo jaka jest kondycja światowej gospodarki, a ja jak gdyby nigdy nic kręcę kolejne filmy. Cała moja rodzina pracuje w branży filmowej, więc miałem okazję napatrzeć się, jak kryzys ekonomiczny wpływa na życie ludzi z mojego najbliższego otoczenia. Więc jeszcze raz powtórzę, że mam cholerne szczęście mogąc akurat teraz grać w takich filmach jak "Bracia" czy "Książę Persji".

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy