Reklama

"Bobry": REŻYSER I SCENARZYSTA O FILMIE "BOBRY"

Scenariusz do filmu BOBRY razem z Marcinem zaczęliśmy pisać początkiem 2010 roku.

POCZĄTEK CZYLI POWSTAWANIE SCENARIUSZA

HUBERT: Wszystko zaczęło się od tego, że ja zacząłem pisać film o śmierci, a Marcin (przebywając wtedy w Irlandii) zaczął pisać film o zespole punkowym. Pewnego dnia postanowiłem wysłać Marcinowi mój scenariusz, żeby go przeczytał i dał mi znać, czy mu się podoba, w mailu zwrotnym dostałem jego scenariusz, z którym miałem się zapoznać. Jako pierwszą scenę przeczytałem dialog Smroda w szalecie i od tego momentu wiedziałem że postacie Smroda, Marcina i Klocka napisane przez Kabaja będą idealnie pasowały do mojego filmu. Były zajebiste! Po dość długich kłótniach dogadaliśmy się i zaczęliśmy pisać film razem (ówczesny tytuł to: Obrzygane sieroty).

Reklama

MARCIN: To prawda, wiedziałem że Hubert coś tam pisze o człowieku, który spotkał własną śmierć. Przesłałem kiedyś swoje pomysły Hubertowi, no bo fajnie nam się filmy kręciło razem kiedyś. No i kiedyś na świętach w Polsce została mi przedstawiona wizja Huberta. A że święta, to wypiliśmy razem jednego na spotkanie i wtedy zaczęły padać hasła: "karawan"! Albo "Kosa!" I tak to się od tego momentu potoczyło. Długie wieczory w pubach, burze mózgów i tak spod pióra Huberta wypłynęła ostateczna wersja.

HUBERT: Pomysł na film o zdegenerowanym aniele śmierci wpadł mi dość przypadkiem. Pewnego dnia oglądałem jakiś film który podchodził do tematu śmierci dość standardowo. Wtedy pomyślałem, że jeszcze nigdy nie widziałem filmu, w którym postać śmierci była trochę inna od tej, którą znamy z bajek. A co, jakby moja śmierć była zdegenerowanym kombinatorem i alkoholikiem i nie tylko przekazywała dusze zmarłych dalej, ale w razie potrzeby sama sobie by taki dusze "organizowała? Tak powstał pierwszy szkic filmu z Kosiarzem.

MARCIN: Moja część scenariusza pierwotnie miała być paradokumentem o polskim zespole punkowym. W młodości fascynowała mnie ta kultura. Byłem zaczytany w punkowych zinach, które publikowały wywiady z kapelami z całej Polski. Członkami tych zespołów były na prawdę barwne postacie - i tu podkreślę, takich ludzi już nie robią. Na przykład był wśród nich posiadacz jedynego w Polsce poprzecznego irokeza, albo gość który wyprowadzał co rano żelazko na spacer, żeby nie iść do wojska. Ciągle chciałbym kiedyś zebrać do kupy wszystkie ziny z lat 90., przeczytać te wszystkie wywiady i nakręcić taki film o tych ludziach. Należy im się... No i stąd się wzięła moja część scenariusza - taki fikcyjny pojechany zespół, który nawet nigdy nie zagrał koncertu.

AKTORZY

HUBERT: Od samego początku bardzo chciałem, żeby zaangażować do filmu profesjonalnych aktorów, a główną rolę trzymałem dla Wojtka Solarza, którego miałem przyjemność poznać kilka dobrych lat temu i od wtedy wiedziałem, że kiedyś napiszę film, w którym zagra główną rolę. Wiedziałem, że naszą jedyną kartą przetargową będzie dobry tekst, coś, co przykuje jego uwagę i zaciekawi na tyle, żeby chciał go przeczytać w całości i w nim zagrać. Dlatego prace nad finalną wersją zajęły nam prawie 2 lata. Wysyłając tekst do Wojtka, miałem dość duże obawy, czy znajdzie czas żeby przeczytać treatment itd... Ale okazało się, że scenariusz bardzo przypadł mu do gustu i z wielką chęcią zagra Marcina. To dzięki niemu poznaliśmy Roberta, po pierwszej rozmowie telefonicznej wiedziałem, że będzie idealnie pasował do roli Kosiarza, spotkanie, które zorganizowaliśmy kilka dni później, utwierdziło mnie w przekonaniu, że to będzie najlepsza osoba do tej roli. Podobnie było z Sebastianem Stankiewiczem, jego osobę kojarzyliśmy z innych produkcji kina niezależnego. I wiedzieliśmy, że będziemy chcieli go poprosić, żeby wcielił się w rolę Klocka. Podobnie, jak Wojtek, przeczytał scenariusz i wyraził chęć robienia z nami filmu!

Ponadto do udziału w filmie udało nam się zaangażować Kajetana Wolniewicza i aktorów z teatru Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie: Grzegorza Pawłowskiego, Pawła Gładysia i innych...

100 % KONTROLI NAD FILMEM

HUBERT: W międzyczasie razem z Marcinem podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć 100% kontroli nad filmem i po burzliwych obliczeniach doszliśmy do wniosku, że 2 lata to czas, w którym zarobimy na film i wyprodukujemy go sami. Pomyliliśmy się tylko o rok, bo zajęło nam to 3 lata. Dobrze, że na naszej drodze znalazła się Marta Ragan (kierownik produkcji), dzięki której udało się wszystko spiąć na ostatni guzik i w dużej mierze dzięki jej organizacji udało nam się w tak krótkim czasie, bo w ciągu 17 dni, zamknąć cały plan, nie przekraczając 700-krotnie budżetu. Do produkcji udało nam się pozyskać kilku sponsorów, którzy kojarzyli naszą twórczość z takich filmów jak MANNA. Bardzo dużo zawdzięczamy naszemu głównemu sponsorowi firmie SIGMA COMPUTRES. Warto dodać, iż to, że film powstał, to zasługa każdego członka naszej ekipy, to dzięki zaangażowaniu wszystkich udało nam się stworzyć ten film.

I udało się - w 2013 roku przyjechaliśmy do Wilczej Woli i zaczęliśmy zdjęcia które trwały 17 dni.

KOMEDIA W POLSCE

MARCIN: Komedia ma w Polsce bardzo dobrą sławę, tylko wszystko się zepsuło jakoś chyba pod koniec lat 90-tych, moim zdaniem. I dalej, moim zdaniem, jest to wynik tego, że specjaliści od piaru szukają jakiegoś "targetu", żeby trafić w gusta wszystkich. W komedii nie da się. W naszym filmie jest typowy humor i Huberta, i mój. I dlatego nie baliśmy się. Może nie trafimy w gusta widzów przeciętnej nowej polskiej komedii, ale trafimy na pewno w jakieś gusta. I to będą fajni ludzie.

PRACA NA PLANIE CZYLI ILE PALI KARAWAN

HUBERT: Wchodząc na plan byliśmy świadomi, że mamy te kilkanaście dni i tyle. Na ekstra dni nie pozwoliłby budżet oraz zobowiązania aktorów, którzy też mieli już inne plany filmowe. Najgorsze były pierwsze dwa dni, kiedy stało się wszystko, co najgorsze. Burze i deszcz uniemożliwiły nam wyrobienie nawet 30% dniówki, drugi dzień, który również nas nie rozpieszczał, przyprawił mnie niemal o zawał serca. Karawany, które paliły po 35l gazu na 100 km, miały baki po niespełna 30l, a stacja LPG była o 10km drogi od planu... Czasowo było fatalnie... Na szczecie kolejne dni i wielkie zaangażowanie się całej ekipy, co było wręcz nieprawdopodobne, pozwoliło nam nadrobić ten czas i wyrobić się z kalendarzówką.

MARCIN: Ciekawe historie: Nie daliśmy spać całej wsi, bo rozwalaliśmy malucha. Malucha kupiliśmy od obecnego wokalisty "Piersi". Sprzedaliśmy go na złom za 300zł, czyli w sumie nas kosztował 200zł. Oddaliśmy kierownika produkcji policji do radiowozu, żeby zdążyć ze zdjęciami, nie wiemy co tam się stało. Wkurzyliśmy cały dom starców. Skumplowaliśmy się z Sołtysem Wilczej Woli. Płaciłem za zadeptaną trawę na łące. Na planie najbardziej przeszkadzał paw (taki ptak), który krzyczał, bo się zdenerwował na nasz widok. Gościu w scenie castingu do kapeli to był ostatni żyjący prawdziwy punk w Rzeszowie. Nasz przyjaciel umarłby na zapalenie płuc, bo dryfował na wodzie. Wojciech Solarz nie umie śpiewać. Gdybym w scenie otwierającej film pokazał swoją całą gołą dupę, to członek ekipy pokazałby cycki. No, ale nie było alkoholu, to dupy nie pokazałem. Przywaliłem w scenie w psychiatryku gościowi w nos tak, że mu poszła krew i nie trzeba było charakteryzacji. Przez parę dni woziłem w samochodzie prawdziwy pistolet, myśląc, że to rekwizyt. Zgoliłem włosy na irokeza i chodziłem tak do pracy przez parę dni, bo były dokrętki. Eeee... Długo bym tak mógł...

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Bobry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy