Reklama

"Bardzo poszukiwany człowiek": MÓWI REŻYSER ANTON CORBIJN

Philip Seymour Hoffman, który zagrał w naszym filmie swą ostatnią rolę, był gigantem o niezwykłej skali talentu. Jego występy miały w sobie zawsze głębię. Wystarczy popatrzeć na filmy, jakie wybierał. Moim zdaniem był najlepszym współczesnym aktorem charakterystycznym. Widać to doskonale, gdy jego drugoplanowe role porównuje się z dokonaniami innych aktorów. Jego siła polegała na całkowitej identyfikacji z postacią, zanurzeniu się w nią. Myślę, że jego przekleństwem było to, że grając, spalał się, wręcz rozpadał w imię tego, co robił.

Reklama

To moja przyjaciółka Nimi, gdy przeczytała scenariusz "Bardzo poszukiwanego człowieka", natychmiast zasugerowała, abym pozyskał Philipa. Z perspektywy czasu wydaje się to jedynym słusznym wyborem; właśnie on mógł najlepiej ożywić postać stworzoną przez Johna le Carré. Zawsze wyobrażałem sobie Bachmanna jako kogoś o wyrazistej, mocnej fizyczności, a jednocześnie przenikliwej inteligencji i zmyśle przywódczym. Gdy oglądałem z Philipem jedną z pierwszych montażowych wersji filmu, wprost nie byłem w stanie uwierzyć, że Philip, który siedzi obok mnie, to ten sam człowiek, którego widzimy na ekranie. Wiara w realność odtwarzanej przez niego postaci była totalna. Pomińmy jego potężne kłopoty osobiste - jego występ nigdy na tym nie cierpiał.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się podczas sesji fotograficznej dla "Vogue'a" w Nowym Jorku w 2011 roku. Podczas gdy dokonywano poprawek przy jego spodniach, usiedliśmy w sąsiednim pokoju, by omówić koncepcję roli. Philip siedział tam w bieliźnie, ale nie zważał na absurd sytuacji, bo był skoncentrowany na pracy.

Początkowo na planie filmu nie było nam łatwo się porozumieć. Sądzę, że wynikało to w wielkiej części z mojego małego doświadczenia jako reżysera i trudności, jakie miałem ze zwerbalizowaniem tego, czego oczekuję od aktorów. Ale z czasem wszystko zaczęło płynąć naturalnie. Philip stał się Bachmannem i właściwie żadne reżyserowanie nie było potrzebne. Pisząc do mnie maile, już po zakończeniu zdjęć, zwykle podpisywał się jako Günther.

Bachmann ma pod swą pieczą zespół młodych detektywów; była wśród nich para grana przez Ninę Hoss i Daniela Brühla. Philip miał do nich podobny stosunek jak Bachmann do swoich podwładnych - opiekował się nimi na swój sposób, udzielał wskazówek i dodawał odwagi, ale z drugiej strony nie przebywał z nimi zbyt długo, bo tak jak jego bohater nie miał na to czasu. Philip był bardzo zaangażowany w każdy aspekt produkcji. Nocą wymienialiśmy maile na temat scen, które mieliśmy kręcić kolejnego dnia. Miał wiele uwag nie tylko dotyczących swej postaci, ale także całego filmu. Przedstawiłem mu na przykład piosenki, których chciałem użyć. Jedną z nich - "Hoist that Rag" Toma Waitsa - szczególnie sobie upodobał i słuchał jej bardzo często.

Późnym latem, z naszymi partnerkami Mimi O'Donnell i Nimi Ponnudurai, we wspaniałej atmosferze, zjedliśmy razem obiad. Philip był gigantem i myślę, że jego śmierć to ogromna strata nie tylko dla wielbicieli wielkiej sztuki, ale i w zwykłym ludzkim wymiarze. Dla swej sztuki czerpał energię także z ludzkich słabości i upadków. Chcę myśleć, że oddałem mu sprawiedliwość nie tylko tym tekstem, ale i naszym filmem, gdzie był zdumiewający i przyciągnął uwagę widzów. Wiem, że był dumny z tego, co udało się nam zrobić i gdy spotkaliśmy się dwa tygodnie temu, mówił: "Myślę, że powinniśmy nakręcić razem kolejny film. Dalibyśmy radę porządnie zawalczyć i to byłoby naprawdę coś".

Niestety, to się nigdy nie stanie i właśnie dlatego zakończenie naszego filmu tak trudno jest mi oglądać.

The Guardian, 3.02.2014

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Bardzo poszukiwany człowiek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy