Reklama

"AmbaSSada": ROZMOWA Z JULIUSZEM MACHULSKIM

Co Pana zainspirowało do napisania scenariusza komedii o podróży w czasie, szalonych nazistach i różnych obliczach Warszawy?

- Po przeprowadzce z Mokotowa do Śródmieścia dowiedziałem się, że w miejscu gdzie stoi dziś kamienica w której mieszkam, przed wojną była niemiecka ambasada, którą Niemcy we wrześniu 1939 roku niechcący sami sobie zbombardowali. Zrozumiałem wtedy że mam pomysł na film. Spadł mi on z nieba, ale nigdy nie sądziłem że zrzuci mi go Luftwaffe.

"AmbaSSada" wpisuje się w ciekawy w sposób w Pańską twórczość, łącząc po raz kolejny specyficzny humor z nieoczekiwaną refleksją, które można znaleźć w takich proporcjach tylko u Pana. Co Pana ciągnie do takich właśnie projektów?

Reklama

Uznaje anglosaską zasadę że film "is bigger than life" - i jako widz oczekuję na przeżycia, które są możliwe tylko na kinowym ekranie. A poczucie humoru i dystans do życia, zdaje się, są nieodłączną częścią mnie - ergo mojej twórczości.

Czuć w "AmbaSSadzie" Pańską fascynację możliwościami kina, medium w pewnym sensie stworzonego do urzeczywistniania różnych fantazji. Jak się Pan czuł na planie, powołując do życia tak niesamowitą historię?

- Trochę jak demiurg, co zresztą jest podstawą filmowości - film powinien stwarzać nowe światy z ciekawymi zakamarkami, które spowodują, że widz będzie chciał przyjść na film po kilka razy. Bo co to jest film, który lubimy? To film z którego zapamiętaliśmy kilka dobrych scen. Im więcej scen zapamiętaliśmy, tym bardziej lubimy ten film.

Jest Pan reżyserem, scenarzystą i producentem "AmbaSSady". Czy połączenie tych trzech ważnych funkcji pozwoliło Panu na lepsze przełożenie swojej wizji w kadry filmu?

- Na pewno! Dzięki temu, że jestem producentem, do którego koproducenci mają zaufanie, mogłem sam obsadzić film i przeprowadzić najdziwaczniejsze pomysły, np. żeby jeden aktor grał siebie w dwóch postaciach, albo żeby jedna trzecia filmu mówiona była po niemiecku.

Proszę opowiedzieć o założeniach scenograficzno-kostiumowych oraz o stronie wizualnej filmu.

- Ponieważ "AmbaSSada" jest komedią, wszystko musiało być super realistyczne: i niemiecki w warstwie dialogowej, i mundury, rekwizyty, sprzęty oraz wnętrza w warstwie wizualnej. Na przykład maszynę szyfrującą Enigma - gra prawdziwa Enigma.

Co było największym wyzwaniem w tym projekcie?

- Efekty specjalne - musieliśmy zbombardować ulicę Piękną z 1939 roku, powielić aktora żeby był w dwóch postaciach w jednym kadrze, nauczyć aktorów szybko i w miarę bez akcentu mówić po niemiecku.

Jak Pan myśli, co film może zaoferować współczesnemu widzowi?

- Mam nadzieje, że ten film nareszcie rozbroi traumę jaką mamy w związku z II wojną światową. Wydaje mi się też, że nadszedł czas, żeby zdystansować się do naszych wojennych, niezmiennie martyrologicznych przeżyć i może wreszcie pozbyć się związanych z tym kompleksów?

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: AmbaSSada
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy