Reklama

"2046": WONG KAR-WAI ROZMAWIA Z WINNIE CHUNG

WONG KAR-WAI ROZMAWIA Z WINNIE CHUNG Z 

„THE HOLLYWOOD REPORTER”

Czy ukończenie 2046 po tak długim czasie przyniosło ulgę, czy rozczarowanie?

Zdecydowanie ulgę. Niektórzy zaczęli mawiać, że mój film ukaże się dopiero w 2046 roku. Nie lubiłem tego żartu, cieszę się, że już nie muszę go słuchać.

Czemu to tak długo zajęło?

Jest wiele powodów, łącznie z epidemią SARS, ale podejrzewam, że chodzi głównie o sposób kręcenia filmu – z małą, bliską ekipą. Nie spieszymy się. Tak tworzę wszystkie filmy.

Reklama

Jak bardzo film się zmienił od chwili, w której zaczął go sobie pan wyobrażać, do oddania jego ostatecznej wersji?

Wszystkie moje filmy żyją własnym życiem, rozwijają się. Powstał film nieco inny, niż go sobie wyobrażałem na początku.

Większość pana filmów przenika atmosfera odrzucenia i osamotnienia. Czy 2046 wpisuje się w tę tematykę?

Myślę, że najlepiej oceni to publiczność po obejrzeniu filmu.

2046 dzieje się 50 lat po włączeniu Hong Kongu do Chin. Czy to pana osobista wizja tego, jak życie będzie tam wtedy wyglądać?

Zacząłem myśleć o tym filmie w 1997, kiedy Hong Kong został zwrócony Chinom. Zrodziło się w mojej głowie pytanie: czy są rzeczy, które przez ten cały czas się nie zmienią? Zacząłem zastanawiać się nad filozoficznym wymiarem tego pytania. Dlatego też 2046 to moja filmowa refleksja o przeszłości w kontekście teraźniejszości i przyszłości.

Pracuje pan z tą samą ekipą i aktorami od wielu lat – wystarczy wymienić Williama Changa, Tony’ego Leunga czy Maggie Cheung. Czego pan szuka we współpracownikach?

Przyjaźni. Pracujemy już razem bardzo długo i doskonale się rozumiemy. Nie musimy marnować czasu na wyjaśnianie sobie różnych rzeczy, motywujemy się nawzajem.

Pana dzieła cieszą się ogromną popularnością na świecie, jednak wydaje się pan usatysfakcjonowany tworzeniem filmów w Hong Kongu. Czemu tak się dzieje? Nie kusiło nigdy pana, by spróbować szczęścia w Hollywood lub Europie jak np. John Woo?

Czemu wciąż jestem o to pytany? Oczywiście dziękuję za miłe słowa. Jestem chińskim reżyserem urodzonym w Szanghaju, a dorastałem w Hong Kongu. Inspirację czerpię z kinematografii chińskiej, europejskiej, amerykańskiej, filmów z innych regionów Azji. Do tej pory moje podróże filmowe zaniosły mnie z Buenos Aires do Tajpej i Filipin. Kto wie? Może zrobię film w Stanach w niedalekiej przyszlości.

Co pan najbardziej lubi, jeśli chodzi o kręcenie filmów właśnie w Hongkongu?

To, że otacza mnie rodzina i przyjaciele, i że pracuję w miejscu, które nieustannie się zmienia, a jednak jest mi świetnie znane.

Muzyka odgrywa bardzo ważną rolę w pańskich filmach, niezależnie czy jest to oryginalna ścieżka dźwiękowa, czy powstałe wcześniej utwory. Czy może pan powiedzieć, w jaki sposób dobiera pan muzykę do filmu?

Muzyka to część ścieżki dźwiękowej. Jest tak samo ważna w filmie, jak dialogi bohaterów.

Czym jest dla pana proces tworzenia filmu?

To jak zakochać się w bardzo niebezpiecznej kobiecie.

Często opisywał pan swoje filmy jako „proste”, a jednak krytycy uwielbiają wywracać je na lewą stronę w poszukiwaniu ukrytych znaczeń i najlżejszych niuansów. Jak się pan czuje czytając takie recenzje?

Cieszę się, że mogę się z nich wiele dowiedzieć.

Jakie plany po 2046?

Kolejny film.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: 2046
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy