Reklama

"Na skraju jutra" [recenzja]: Śmierć nadejdzie jutro

"Na skraju jutra", ekranizacja poczytnej książki Hiroshiego Sakurazaki, korzysta z idiotycznego konceptu, według którego na reakcje człowieka nie mają wpływu emocje ani zachowanie innych. Jednakże Doug Liman na tym absurdzie oparł historię na tyle atrakcyjną, że nie takie bzdury można mu wybaczyć.

Major Bill Cage, w którego z gracją wciela się Tom Cruise (mimo że tym razem nie pręży muskułów ani nie odsłania klaty, chociaż akcję osadzono w koszarach wojskowych), przeżywa dzień świstaka. Umiera na bitewnym polu, po czym wraca do sytuacji sprzed 24 godzin, wszystko pamiętając. Nieważne, czy do napotkanych wciąż w tym samym miejscu ludzi odnosi się z uśmiechem, czy ze zgryzotą, ci zawsze zachowują się tak samo. Po pewnym czasie bohater może więc przewidzieć każdy ich ruch.

Zwolennicy efektu motyla zakrzykną oburzeni, pozostali dadzą się wciągnąć w to sympatyczne zapętlenie.

Reklama

Film oryginalnością fabuły nie grzeszy, popisuje się za to na innych płaszczyznach. Ratuje go przede wszystkim dystans twórców do snutej opowieści. Oglądając kolejną śmierć Cage'a, trudno powstrzymać śmiech. Zanim major przerodzi się w herosa ludzkości, popełni szereg kardynalnych błędów, których spodziewać moglibyśmy się raczej po żółtodziobie, sięgającym po broń pierwszy raz w życiu. Niejedna (sic!) nagroda Darwina przypadłaby mu w udziale.

Istotny dla Limana aspekt komediowy musiał jednak ustąpić miejsca temu, w czym reżyser lubuje się najbardziej, a więc akcji i efektom. Kręcąc "Tożsamości Bourne'a" i "Fair Game", reżyser dał się poznać jako fan mrocznego, wytrawnego kina akcji, w którym człowiek staje się trybikiem w maszynie napędzanej przez polityków. Tu zamysł jest podobny: Cage wie, że dowództwo armii ześle żołnierzy na pewną śmierć. Musi więc wystąpić nie tylko przeciwko wrogim siłom obcych, bo to oni są antagonistami, ale też własnym przełożonym. Mając w ten sposób problem motywacji bohatera z głowy, twórcy mogli skupić się na wizualnych fajerwerkach. Na tym polu nie zawiedli: tak dynamicznych i spektakularnych scen walki nie widzieliśmy w kinie od czasów "Szeregowca Ryana", a tak oryginalnych kosmitów - od premiery "Ósmego pasażera Nostromo".

Film Ridleya Scotta z "Na skraju jutra" łączy także silna postać kobieca. Rita Vrataski, obdarzona ciałem zdolnej i pięknej Emily Blunt, nie jest następczynią Ellen Ripley. Chociaż oko nawet jej nie mrugnie, kiedy przychodzi pociągnąć za spust, daleko jej do zmaskulinizowanych bohaterek w rodzaju Jordan O'Neil z "G.I. Jane". Vrataski na polu bitwy wygrywa taktyką, seksapilem i kobiecością.

Sparowanie jej z majorem Cage'em idzie w sukurs politycznej poprawności Hollywood (w pewnym momencie bohaterska para przeradza się w trójkąt, kiedy dołącza do nich czarnoskóry - a jakże! - żołnierz), ale jednocześnie umiejętnie ją obśmiewa, kiedy żonglujący konwencjami kina Liman zahacza o komedię romantyczną i melodramat. Drwiąc sobie z nich w najlepszy pozwoli bohaterom nawet na (mało) romantyczny pocałunek. No, ale dlaczego nie, skoro śmierć może ich rozdzielać nieskończoną ilość razy?

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Na skraju jutra" (Edge of Tomorrow) , reż. Doug Liman, USA 2014, dystrybucja: Warner Bros. Poland, premiera kinowa: 6 czerwca 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy